czwartek, 24 października 2013

"Polowanie na Zło" - Część I























Prolog 




Nowosolski cmentarz pogrążony był gęstniejącym mroku. Drzewa kołysały się na delikatnym wietrze, tworząc niepokojącą melodię, przypominającą rytualny śpiew. Na niebie pojawiły się ciężkie, gęste chmury, z których powoli zaczął padać deszcz. Najpierw niewielkie, luźne krople, potem coraz większe, aż w końcu zamieniły się w ostre jak sztylety smugi. Gdzieś w górze przetoczył się potężny grzmot. 
Stara Kaplica parafii ewangelicko – augsburskiej, zniszczona i zaniedbana, sprawiała nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowanym. Ludzie się do niej nie zbliżali. Ludzie o niej nie mówili. Nie po tym, do czego prawdopodobnie doszło w jej wnętrzu rok temu.
Według tego, co mówiono, zginęły tam dwie osoby plus jedna, znaleziona nieopodal, w sąsiedniej Kaplicy. 
Tyle tylko, że ta sprawiała wrażenie, jakby popełniła samobójstwo. 
Jedna ocalała. Chodziły słuchy, że była to dziewiętnastoletnia wtedy dziewczyna, a ten, który się zabił, był jej chłopakiem. Ile w tym prawdy, nikt nie wie. Wszyscy natomiast zgodnie twierdzą, że od tamtej pory budynek jest nawiedzony. 
Niepokojące jest to, że tym razem miejscowe plotki zdają się mówić prawdę… 
Niejednokrotnie z jej wnętrza, przez okna pozbawione szyb, które zostały wepchnięte do środka, z głębi mroku zalegającego Kaplicę słychać dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki. 
Dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby dobywały się z wnętrza ziemi…



Cień Przeszłości 



Dwudziestoletnia Marta Wiżycka otworzyła oczy. Wokół niej panował półmrok, więc z początku nie wiedziała, gdzie się znajduje. Świat przypominał wzburzoną taflę jeziora w ciemną, pochmurną noc. Dziewczyna zaczęła mrugać oczami, starając się jak najszybciej wyostrzyć obraz. Z sekundy na sekundę ból głowy narastał, co wcale nie pomagało jej w odzyskaniu pełni świadomości. Na szczęście słuch nie sprawiał problemów, w związku z czym dźwięki, jakie rejestrowały jej uszy odświeżały jej pamięć. Powoli przypominała sobie, co się zdarzyło wcześniej i świadomość tej wiedzy napełniała ją grozą. Zewsząd do uszu dziewczyny dochodziły ciche pomrukiwania, coś pośredniego pomiędzy mormorando, a gregoriańskimi chorałami. Głosów było wiele, jednak wszystkie były bardzo niskie, przypominały głęboki pomruk dobywający się z głębin ziemi. 
Coraz silniejszy ból głowy nie pozwalał jej się skupić. Uniosła głowę i rozejrzała się na boki. Obok niej leżeli jej przyjaciele. Robert Kam, Bogdan Grabowicz, Tomasz Korzecki i… Grzegorz Czarnecki. Wszyscy byli nieprzytomni. Tomaszowi i Bogdanowi z nosa ciekły cienkie strużki krwi. Byli niesamowicie bladzi, zupełnie, jakby byli martwi. Spojrzała w lewo, na Roberta i Grzegorza. Kam leżał na boku, twarzą do niej, jego gardło było potwornie rozszarpane, ale jakimś cudem nadal oddychał. Marta widziała, jak jego źrenice powiększają się ze strachu, a usta drżą, jakby mężczyzna chciał coś powiedzieć, przekazać jej jakąś ważną informację. Marta spojrzała ponad nim i zobaczyła, że Grzegorz leży na plecach. Oddychał płytko i gwałtownie, jakby miał problemy z oddychaniem. Oczy miał szeroko otwarte, wzrok utkwił w czymś na górze, czymś, co tylko on mógł zobaczyć. Wokół ust widniały ślady krwi, którą zapewne się krztusił. Zastanawiało ją, co mu się stało, dopiero po chwili spostrzegła, że na piersiach ma dwie, obficie krwawiące szramy w kształcie litery X. „Wszystko stracone…”, przemknęło jej przez głowę, choć nie miała pojęcia, co to miało znaczyć. Głowa pulsowała tępym bólem. Dziewczyna znów znalazła się na skraju świadomości. Nim spadła w bezdenną przepaść mroku, zdołała unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Dostrzegła zbliżającą się ku niej ciemną postać. 
- Nie… ty nie żyjesz… - wyszeptała. 
Postać podeszła do niej, schylając się i chwytając ją za ręce. Zamglonym wzrokiem zdołała zauważyć, że osobnik jest człowiekiem z krwi i kości oraz że twarz ma skrytą pod ciemną maską. Poczuła silne szarpnięcie, ciągnące ją do góry. Była tak słaba, że nie mogła ustać o własnych siłach, więc opadła na kolana. 
- Nie wygłupiaj się, mała, chodź – usłyszała głos, który zdawał się dobiegać z drugiego końca podziemnego tunelu. 
Mężczyzna ponownie szarpnął ją, nie zważając na fakt, że dziewczyna klęczy. Marta upadła na twarz. Skrzywiła się, obawiając się bolesnego kontaktu z posadzką, jednak miała szczęścia – zabrakło jej raptem kilku centymetrów. Zamaskowany stręczyciel zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i zaczął ciągnąć ją tam, skąd przyszedł. Marta poczuła, jak kolana szorują po zimnej podłodze. Czuła, jak skóra zdziera się, a spod niej wypływa ciepła, lepka krew. Nie miała siły nawet krzyczeć z bólu. Gdy już myślała, że dłużej nie wytrzyma, mężczyzna nagle się zatrzymał i ponownie ją podniósł. Głowa bezwładnie kołysała się na boki, długie, bujne, brązowe włosy okrywały twarz i spływały na ramiona. 
Człowiek skryty za maską z łatwością uniósł szczupłą dziewczynę i położył na czymś twardym i długim. Leżała na wznak, oddychając ciężko. Powoli docierało do niej, gdzie się znajduje i co za chwilę się wydarzy, jednak wciąż miała nadzieję, że w ostatniej chwili nadejdzie odsiecz. Spojrzała w prawo i zobaczyła niewyraźne sylwetki leżących na ziemi przyjaciół. Tomasz i Bogdan wciąż sprawiali wrażenie martwych. Robert – to niesamowite, ale... wyglądał, jakby ostatkiem sił próbował się podnieść. Grzegorz natomiast… Marta nie była w stanie dostrzec, czy jego pierś nadal się unosi, czy już znieruchomiała. „To koniec…”, pomyślała, zamykając oczy. Spod powiek wypłynęły dwie wielkie łzy i spłynęły do uszu. Gdy po chwili je otworzyła, zobaczyła nad sobą wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, rozebranego do pasa. Jego twarz skrywała maska, a pot lśnił na łysej głowie. 
- Cthulhu fhtagn!– ryknął, unosząc w górę lewą rękę. Marta dostrzegła coś dużego i błyszczącego. Nóż. Ostry, o ząbkowanym ostrzu.
Ręka opadła w dół, a Marta poczuła przeszywający ból, gdy ostrze zagłębiło się w jej ciele. Z ust dziewczyny wydobył się rozdzierający krzyk.



Krzyczała nadal, nie zważając na Grzegorza, który próbował ją obudzić. Leżała w łóżku swojego narzeczonego, Grzegorza Czarneckiego, była trzecia nad ranem, niecały rok po wydarzeniach, które miały miejsce w ruinach otyńskiego klasztoru. Wiżycka i Czarnecki zostali parą i wiele wskazywało na to, że prawdopodobnie wkrótce połączą swoje losy na zawsze. 
- Kochanie, obudź się! – szeptał Grzegorz do ucha dziewczyny.
Wykrzykiwała dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki. Na czole miała krople zimnego potu, choć cała była rozpalona. Splatane kosmyki włosów opadały jej na poruszające się pod zamkniętymi powiekami oczy. 
Grzegorz zapalił niewielką lampkę, stojącą przy łóżku i nadal próbował ją obudzić. 
- Marta…! 
Mruknięcie. 
- Martuś…! 
Zniecierpliwione mruknięcie. 
- Obudź się, słyszysz mnie? – powiedział, całując ją w mokre czoło. 
Wiżycka w końcu gwałtownie otworzyła oczy, panicznie rozglądając się na wszystkie strony. Wciąż krzyczała. 
-Ciii… bo pobudzisz sąsiadów – powiedział, kładąc delikatnie palec na ustach dziewczyny. 
- G – gdzie ja jestem…? – odezwała się nieprzytomnie. 
- U mnie w domu, skarbie. Nic ci nie jest, jesteś bezpieczna. 
- U ciebie w domu? – spytała i spojrzała na niego, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. 
- Tak, jesteś bezpieczna, Martuś. 
Oddychała głęboko, próbując się uspokoić. Grzegorz opadł na poduszkę obok niej i zaczął wpatrywać się w sufit. 
Marta przysunęła się bliżej i przytuliła, kładąc głowę na jego piersi. Słyszała spokojne, miarowe bicie serca Grzegorza i powoli zaczynała mu wierzyć. Jest u niego w domu. Jest bezpieczna.
Czarnecki dał jej kilka minut na dojście do siebie, a potem zapytał cicho:
- Zły sen?
- Tak… - odparła.
- Znowu o tym, co się wydarzyło… wtedy?
- Nie, tym razem to było coś innego… - powiedziała. – Wszystko działo się w kaplicy na cmentarzu. Byliśmy tam wszyscy… Ty, Robert, Bogdan, Tomasz i ja.
- Martuś, kochanie, wiesz, że Tomasz nie żyje… Zginął… właśnie tam.
- Tak, wiem, ale to wyglądało tak, jakby wydarzenia z klasztoru przeniosły się na cmentarz, o ile rozumiesz, o co mi chodzi – Marta uniosła rękę i otarła sobie czoło.
- Rozumiem.
- Ale teraz było inaczej… On po mnie przyszedł…
- On? – spytał Grzegorz, otwierając szerzej oczy.
- Dobrze wiesz, o kim mówię… - powiedziała Marta, spoglądając na niego.
- Ale przecież on także nie żyje… I nie wiem, czy pamiętasz, ale to jedynie twoja zasługa…
- Wiem… - powiedziała Marta, której oczy znów zaczynały się zamykać. – A jednak tam był. Był tam.
- Nie myśl teraz o tym. Zamknij oczka i chodź spać. – szepnął jej na ucho, ponownie całując w czoło.
- Obiecaj, że będziesz przy mnie – szepnęła, czując, jak powoli odpływa w krainę snu.
- Będę… - usłyszała jeszcze, a po chwili usnęła.










Brak komentarzy :

Prześlij komentarz