piątek, 9 sierpnia 2013

"Lalki ze strychu".

Poniżej moja wersja:








Zainspirowane pomysłem i utworem Elizy Biruty.




To był zwykły, słoneczny dzień. Nie wypadał w święto narodowe, kościelne, ani żadne inne. Nie miał w sobie nic z wyjątkowości. Jednak było w nim coś, co odróżniało go od innych, szarych dni. Był wyjątkowy dla rodziny Głębockich. Małżeństwo, Robert i Katarzyna oraz ich dziesięcioletnia córka, Emilka, akurat tego dnia przeprowadzało się do swojego nowego domu. Mieli dość życia w hałaśliwym mieście. Chcieli zaznać spokoju, którego nie będą zakłócać nieustannie pędzące samochody, które potrafiły budzić w środku nocy nie tylko Emilkę, ale i ich samych. Do tej pory mieszkali w kamieni-cy w centrum miasta. Zdecydowali się przeprowadzić do niewielkiego, przytulnego domku jednorodzinnego, usytuowanego na przedmieściach. Wyglądał bardzo przyjaźnie, od razu spodobał się dziewczynce. Cena także nie była zbyt wygórowana. Nie zastanawiając się dłużej, przyjęli ofertę i w ten oto sposób kilka dni później samochód Głębockich zaparkował pod nowym domem.
Mała dziewczynka jako pierwsza wysiadła i spojrzała na dom. Od razu jej się spodobał. Był taki duży i w dodatku cały z drewna. Spojrzała na okna na pierwszym piętrze i wpadła na genialny pomysł. 
- Mamusiu? – zapytała, odwracając się do rodziców. – Mogę mieć pokój na górze? Katarzyna uśmiechnęła się czule i powiedziała, że najpierw muszą dojść do ładu ze wszystkimi bagażami. Ekipa przeprowadzkowa działała szybko i sprawnie. Z łatwością poradziła sobie z wtaszczeniem do środka wszystkich toreb, walizek, mebli, itp., itd. Osiedlenie się w nowym domu zajęło im kilka tygodni. W końcu jednak mogli odetchnąć z ulgą i zrelaksować się, siadając na ganku i pijąc dobre wino, o czym od dawna skrycie marzył Robert. Jedynym minusem był fakt, że dom stał praktycznie na kompletnym odludziu – od najbliższych sąsiadów dzieliło ich kilka kilometrów. Głęboccy nie przejęli się tym zbytnio. Oboje mieli prawo jazdy, więc gdyby zaszła taka potrzeba, oboje w każdej chwili mogą wsiąść w samochód i ruszyć do miasta.
Emilce udało się dostać pokój na górze, jej rodzice zajęli sypialnię na parterze. Katarzyna początkowo była przeciwna temu, by dziewczynka spała sama na piętrze, jednak Robert stanął w jej obronie, mówiąc, że jest już na tyle duża, że nie potrzebuje, by ktoś stale nad nią czuwał. To powiedziawszy, pocałował żonę w policzek.
W końcu ustąpiła, a Emilka była tak szczęśliwa, że przez kilka godzin nie była w stanie na niczym się skupić, nawet na zwykłej zabawie. Co chwilę coś ją rozpraszało. Była niesamowicie podekscytowana. Rodzice w końcu dali jej trochę swobody. Mimo to, wciąż przychodzili do jej pokoju, by położyć ją spać. Stawali w progu, patrzyli, czy leży w łóżku przykryta kołdrą, po czym mówili jej „dobranoc”, gasili światło i zamykali drzwi. 
Przez pierwszych kilka nocy miała trudności z zaśnięciem. Nie mogła przyzwyczaić się do nowego domu. Leżała nieruchomo na plecach i wpatrywała w sufit. Udało jej się usnąć dopiero po kilku godzinach, gdy minęła północ. 
Po dwóch tygodniach od przeprowadzki, gdy zaczynała się oswajać z domem, zaczęło dziać się coś dziwnego. Gdy rodzice wychodzili z jej pokoju, gdy kładła się na bok, z zamiarem uśnięcia, zaczynała słyszeć różne dźwięki. Nie, nie było to skrzypienie drewna, jakie może wydobywać stary dom. To było coś innego. Dobiegało z góry. 
Emilka przewróciła się na plecy i zaczęła nasłuchiwać. Co to mogło być? Stuk, stuk, stuk. Dźwięk przypominający chodzenie w ciężkich butach… po strychu. 
Czy w domu był ktoś jeszcze? 
Czy mieszkał tu jakiś biedny pan, który jeszcze nie zdążył się wyprowadzić i nie wiedział o ich obecności? 
Dziewczynkę ogarnął niepokój. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w sufit, ale odgłos chodzenia nie powtórzył się. Usnęła dopiero około trzeciej w nocy. 
Następnego dnia, widząc, że jej mama wiesza pranie na sznurze przed domem, podeszła do niej i zapytała: 
- Mamusiu, czy w naszym domu mieszka ktoś jeszcze? 
Katarzyna spojrzała na nią zdumiona. 
- Ktoś jeszcze? Kogo masz na myśli? 
- Dziś w nocy słyszałam dziwne dźwięki. Wydaje mi się, że ktoś mieszka na strychu. Kobieta uśmiechnęła się z politowaniem.
 - Daj spokój, kochanie, na pewno coś ci się przyśniło… 
- Ale ja nie spałam! – przerwała jej Emilka. 
- A poza tym, stare domy, jak nasz, często wydają z siebie takie dźwięki. Nie ma się czego bać, Emilko.
To powiedziawszy, Katarzyna wróciła do przerwanej pracy. Dziewczynka stała jeszcze chwilę przy niej, zastanawiając się, co robić. Wiedziała, że nie spała, była tego pewna. Wiedziała też, nie było to żadne złudzenie i naprawdę słyszała dźwięki przypominające chodzenie po strychu. Spojrzała na dom i przeniosła wzrok na niewielkie okienka znajdujące się na samej górze. Zmrużyła oczy od słońca, które odbijało się w szybach. Ciekawość zaczęła powoli przejmować nad nią kontrolę. Obiecała sobie, że jeśli dzisiejszej nocy także będzie słyszeć dziwne odgłosy, pójdzie na strych i spróbuje znaleźć ich źródło. Uśmiechnęła się na tę myśl i poszła się bawić.
Wieczorem, kładąc się do łóżka, nie mogła się doczekać, aż rodzice wyjdą z jej pokoju. Gdy w końcu tak się stało, leżała nieruchomo, starając się nie wydawać najmniejszego dźwięku. Niestety tej nocy nic nie słyszała. Posmutniała i przewróciła się na bok, bo nie miała już siły dłużej czuwać. 
Gdy zamknęła oczy, usłyszała ciche stuknięcie. W jednej chwili otworzyła je na oścież, nasłuchując. Serce nagle zaczęło walić tak, jakby koniecznie chciało wydostać się na zewnątrz. Z powrotem położyła się na plecach i szeroko otwartymi ze strachu oczami wpatrywała się w sufit.
Po strychu znów ktoś chodził. 
Chodził i się śmiał. 
Dźwięki przypominały bieganie kilku osób, które co chwilę chichotały, lub coś do siebie mówiły, ale dziewczynka nie była w stanie rozróżnić ani słowa.
Leżała sparaliżowana ze strachu i nasłuchiwała. „Czy rodzice naprawdę tego nie słyszą?”, pomyślała. Czekała, aż ucichną, aż w końcu zapadnie cisza. Z każdą sekundą ogarniała ją coraz większa panika. „Co, jeśli zechcą zejść na dół i zaprosić ją do zabawy?”, przemknęło jej przez głowę i mimo iż było jej ciepło, zaczęła trząść się ze strachu.
Nie wiedziała, jak długo to trwało. Nie zauważyła, kiedy usnęła, przez co nie dowiedziała się, kiedy wszystko ucichło.
Następnego dnia, gdy tylko wstała, poszła na strych. Bała się, wiedziała, że chce tam wejść, ale nie miała pojęcia, co może tam zastać. Uświadomiła sobie, że od przeprowadzki ani ona, ani żaden z rodziców jeszcze tam nie był. Wychodzi na to, że ona będzie pierwsza. Gdy wchodziła po schodach i słyszała ich skrzypienie, poczuła, jak serce zaczyna bić coraz szybciej. Położyła dłoń na klamce i wstrzymała oddech. Nie rozumiała tego, nie wiedziała, czemu się boi, to przecież zwykły, stary dom. 
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, nacisnęła klamkę i pchnęła. Drzwi otworzyły się leniwie z przeciągłym, mrożącym krew w żyłach skrzypnięciem. Poczuła, jak na czoło występują jej krople zimnego potu. Czy rodzice to słyszeli? 
Spojrzała do środka. Panował półmrok, przez niewielkie, zakurzone okienko wpadała minimalna ilość światła. Było go tak mało, że z trudem mogła dostrzec zarysy mebli i różnorakiego ustrojstwa, które walało się tu i ówdzie. Sam strych sprawiał wrażenie, jakby ostatni raz ktoś z niego korzystał co najmniej kilkadziesiąt lat temu. Wszędzie były porozpinane gęste, białe pajęczyny, na ziemi zalegała gęsta warstwa kurzu. Przyjrzała mu się i skamieniała. Z tego, co była w stanie zauważyć w gęstych ciemnościach, na ziemi nie było żadnych śladów. 
A więc skąd wzięły się te nocne hałasy? Weszła kilka kroków w głąb strychu i wtedy jej uwagę przykuło coś, co leżało na ziemi, nie naprzeciwko wejścia, ale nieco z boku, schowane za starym, drewnianym fotelem z miękkimi obiciami.
Gdy im się przyjrzała, okazało się, że są to trzy niewielkie, ale ładnie wykonane lalki. Kucnęła przy nich i wzięła je do rąk. Były zakurzone, ale nie wyglądały na zniszczone. Chwyciła wszystkie trzy i uradowana wybiegła ze strychu, zamykając za sobą skrzypiące drzwi. Zbiegła po schodach i skierowała się do swojego pokoju. Wzięła szmatkę i wyczyściła nowe zabawki, ze zdumieniem stwierdzając, że są bardzo ładne. Zaczęła się zastanawiać, ile mogły mieć lat, ale dość szybko dała sobie spokój i zajęła się zabawą. Tak minął jej cały dzień i wieczór. Kładąc się spać, położyła lalki obok siebie na łóżku, starannie okrywając je kołdrą.
Rankiem, gdy się obudziła i przetarła oczy, spojrzała na lalki. Okazało się, że łóżko jest puste. Nie było ich. Zerknęła na ziemię i pod łóżko, sprawdziła także pod kołdrą. Nic. Rozejrzała się po pokoju. Nigdzie ich nie było. Zeskoczyła na ziemię i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i pobiegła do mamy. Wpadła do pokoju rodziców jak oparzona i podeszła do ich łóżka. Robert jeszcze spał, ale Katarzyna otworzyła leniwie oczy, gdy Emilka szarpała ją za rękę. Powiedziała jej o tajemniczym zdarzeniu, ale kobieta o niczym nie wiedziała. Przysięgała, że nie zabrała jej żadnych lalek, przecież dopiero, co ją obudziła. Zrozpaczona dziewczynka zjadła śniadanie – wolniej niż zwykle – i przygnębiona poszła do szkoły. Katarzyna, która przygotowała jej posiłek, a sobie kawę, wyszła z kuchni i skierowała się do sypialni, by obudzić męża. Robert lubił pić gorącą kawę, dlatego nie czekał, aż ostygnie, tylko powolutku ją siorbał, nierzadko parząc sobie usta i język. Gdy kobieta weszła do pokoju, jej oczom ukazał się makabryczny widok. Jej mąż leżał na wznak w pogniecionej pościeli. Jego twarz i szyja były skąpane we krwi, która ostro kontrastowała z bielą kołdry i prześcieradła. Jego gardło było rozszarpane, Katarzyna widziała, jak krew wciąż wytryskuje z przerwanych wszystkich sześciu tętnic szyjnych. Zobaczywszy to, chciała wrzeszczeć ze strachu wniebogłosy, ale głos uwiązł jej w zaciśniętym ze strachu gardle. Gdy przeniosła wzrok wyżej, na ścianę, zobaczyła wymalowany krwią jej męża napis:






Był świeży, litery rozmazywały się, gdy posoka leniwie po niej spływała. Katarzyna nie wiedziała, jak długo stała sparaliżowana, wpatrując się nieprzytomnie w tę groteskową scenę.
Na szczęście nie zemdlała. Dziękowała Bogu, że Emilka nie musiała tego widzieć. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, kto był odpowiedzialny za tę masakrę… Gdy zaczęła płakać, przez długi czas nie mogła się powstrzymać. Gdy dziewczynka wróciła ze szkoły do domu, starała się, jak mogła, by w miarę łagodnie powiedzieć jej, że Roberta już nie ma.
Jego już nie było, ale napis na ścianie pozostał. Ani technicy policyjni, których wezwała (choć przez stan, w jakim się znajdowała, kompletnie tego nie pamiętała), ani ona nie byli w stanie go zmazać. Te trzy słowa, napisane krwią jej męża tkwiły na ścianie jak bluźnierczy obraz, nieustannie przypominając jej o stracie, jakiej obie z córką doświadczyły. 
W ciągu kilku dni załatwiła wszystkie formalności związane z pogrzebem. Po krótkiej przerwie Emilka wróciła do szkoły. To dziwne, ale nie przejęła się zbytnio śmiercią ojca. Praktycznie przez cały czas siedziała w swoim pokoju i bawiła się lalkami. Katarzyna nie wiedziała, skąd je wzięła, wyglądały bardzo ładnie, nie przypominała sobie, by kiedykolwiek z Robertem kupili takie. Możliwe, że znalazła je gdzieś w domu, spadek po poprzednich właścicielach. Nie miała czasu, ani ochoty na roztrząsanie tej kwestii, starała się, by wszystkie kwestie związane z pochówkiem Roberta załatwić szybko i sprawnie. 
Na drugi dzień po „stypie”, na którą zjechała się niemal cała rodzina Głębockich, gdy dziewczynka wróciła do domu, zauważyła, że w mieszkaniu panuje nienaturalna cisza. Przez chwilę stała w przedpokoju, nasłuchując. Gdy weszła do kuchni uznała, że jej mama gdzieś wyszła, może pojechała na zakupy i nie zdążyła jeszcze wrócić. Wychodząc z niej minęła sypialnię rodziców. Coś jej tam mignęło, cofnęła się więc i rzuciła okiem do środka. 
To, co zobaczyła, sprawiło, że upuściła tornister, a do jej oczu napłynęły łzy. 
Katarzyna Głębocka była martwa. Leżała na wznak na łóżku, tak, jak jej mąż kilka dni temu. Szyję miała identycznie rozszarpaną, ale krew zdążyła już zaschnąć. Emilka spojrzała na ścianę i zobaczyła, że pojawiło się na niej więcej słów.






Gdy zobaczyła zastygniętą krew, poczuła, jak ogarnia ją przeraźliwe zimno. Nie bardzo wiedząc, co robi, powolnym, ociężałym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Mogła jedynie obserwować, nie miała władzy nad własnym ciałem. Podeszła do kredensu i zobaczyła, że wyciąga ręce w stronę szuflady. Otworzyła ją i wyciągnęła spory nóż. Oczy ze strachu wyszły jej z orbit, gdyby tylko była w stanie chociażby myśleć, z pewnością krzyczałaby wniebogłosy z przerażenia. 
Odsunęła go nieco od siebie i z całej siły dźgnęła. Stęknęła cicho, a jej ciało mimowolnie wykonało ruch podobny do tego, który towarzyszy torsjom. Wyciągnęła nóż z brzucha i spojrzała na krew. Było jej bardzo dużo. Czuła też, jak wypływa z jej ciała i plami ubranie.
Znów wykonała ruch i znów przeszył ją spazm bólu. Zbladła. Oczy zaszły jej mgłą. 
Znów go wyciągnęła i spojrzała na ostrze. 
Następnie znów je w sobie zatopiła. 
I jeszcze raz. 
I jeszcze. 
W końcu padła na ziemię, niewiele już czując. Z ust Emilki wypływała gęsta krew. Oczy utkwiły w nogach stołu, ale już go nie widziały. 
Tak bardzo chciała jeszcze raz pobawić się swoimi nowymi laleczkami. 
Tak bardzo chciała je dotknąć… 
Ostatkiem sił wyciągnęła przed siebie drżącą rękę, kierując ją w stronę schodów na górę. Po chwili dłoń cicho opadła na podłogę, a z ust dziewczynki wydobyło się ostatnie, przepełnione bólem westchnięcie. 
Emilka Głębocka była martwa.













30 maja – 2 czerwca 2013