wtorek, 29 października 2013

"Polowanie na Zło" - część II





Robert Kam spojrzał na kraty celi, w której się znajdował i westchnął. Odłożył notes i długopis na pryczę, oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy. Zgodnie z zapisem w pamiętniku musiał się przyzwyczaić do swojego obecnego położenia.
Kilka dni temu odbyła się rozprawa w sądzie. Sędzia wydał wyrok.
Trzy lata więzienia. I choć Robert wraz z adwokatem bronił się, że to, czego się dopuścił, czynił w samoobronie, sędzia był nieubłagany.
Trzy lata w nowosolskim więzieniu. Jak przestępca. Zwyrodnialec. A Robert jedynie walczył o swoje życie.

czwartek, 24 października 2013

"Polowanie na Zło" - Część I























Prolog 




Nowosolski cmentarz pogrążony był gęstniejącym mroku. Drzewa kołysały się na delikatnym wietrze, tworząc niepokojącą melodię, przypominającą rytualny śpiew. Na niebie pojawiły się ciężkie, gęste chmury, z których powoli zaczął padać deszcz. Najpierw niewielkie, luźne krople, potem coraz większe, aż w końcu zamieniły się w ostre jak sztylety smugi. Gdzieś w górze przetoczył się potężny grzmot. 
Stara Kaplica parafii ewangelicko – augsburskiej, zniszczona i zaniedbana, sprawiała nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowanym. Ludzie się do niej nie zbliżali. Ludzie o niej nie mówili. Nie po tym, do czego prawdopodobnie doszło w jej wnętrzu rok temu.
Według tego, co mówiono, zginęły tam dwie osoby plus jedna, znaleziona nieopodal, w sąsiedniej Kaplicy. 
Tyle tylko, że ta sprawiała wrażenie, jakby popełniła samobójstwo. 
Jedna ocalała. Chodziły słuchy, że była to dziewiętnastoletnia wtedy dziewczyna, a ten, który się zabił, był jej chłopakiem. Ile w tym prawdy, nikt nie wie. Wszyscy natomiast zgodnie twierdzą, że od tamtej pory budynek jest nawiedzony. 
Niepokojące jest to, że tym razem miejscowe plotki zdają się mówić prawdę… 
Niejednokrotnie z jej wnętrza, przez okna pozbawione szyb, które zostały wepchnięte do środka, z głębi mroku zalegającego Kaplicę słychać dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki. 
Dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby dobywały się z wnętrza ziemi…



Cień Przeszłości 



Dwudziestoletnia Marta Wiżycka otworzyła oczy. Wokół niej panował półmrok, więc z początku nie wiedziała, gdzie się znajduje. Świat przypominał wzburzoną taflę jeziora w ciemną, pochmurną noc. Dziewczyna zaczęła mrugać oczami, starając się jak najszybciej wyostrzyć obraz. Z sekundy na sekundę ból głowy narastał, co wcale nie pomagało jej w odzyskaniu pełni świadomości. Na szczęście słuch nie sprawiał problemów, w związku z czym dźwięki, jakie rejestrowały jej uszy odświeżały jej pamięć. Powoli przypominała sobie, co się zdarzyło wcześniej i świadomość tej wiedzy napełniała ją grozą. Zewsząd do uszu dziewczyny dochodziły ciche pomrukiwania, coś pośredniego pomiędzy mormorando, a gregoriańskimi chorałami. Głosów było wiele, jednak wszystkie były bardzo niskie, przypominały głęboki pomruk dobywający się z głębin ziemi. 
Coraz silniejszy ból głowy nie pozwalał jej się skupić. Uniosła głowę i rozejrzała się na boki. Obok niej leżeli jej przyjaciele. Robert Kam, Bogdan Grabowicz, Tomasz Korzecki i… Grzegorz Czarnecki. Wszyscy byli nieprzytomni. Tomaszowi i Bogdanowi z nosa ciekły cienkie strużki krwi. Byli niesamowicie bladzi, zupełnie, jakby byli martwi. Spojrzała w lewo, na Roberta i Grzegorza. Kam leżał na boku, twarzą do niej, jego gardło było potwornie rozszarpane, ale jakimś cudem nadal oddychał. Marta widziała, jak jego źrenice powiększają się ze strachu, a usta drżą, jakby mężczyzna chciał coś powiedzieć, przekazać jej jakąś ważną informację. Marta spojrzała ponad nim i zobaczyła, że Grzegorz leży na plecach. Oddychał płytko i gwałtownie, jakby miał problemy z oddychaniem. Oczy miał szeroko otwarte, wzrok utkwił w czymś na górze, czymś, co tylko on mógł zobaczyć. Wokół ust widniały ślady krwi, którą zapewne się krztusił. Zastanawiało ją, co mu się stało, dopiero po chwili spostrzegła, że na piersiach ma dwie, obficie krwawiące szramy w kształcie litery X. „Wszystko stracone…”, przemknęło jej przez głowę, choć nie miała pojęcia, co to miało znaczyć. Głowa pulsowała tępym bólem. Dziewczyna znów znalazła się na skraju świadomości. Nim spadła w bezdenną przepaść mroku, zdołała unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Dostrzegła zbliżającą się ku niej ciemną postać. 
- Nie… ty nie żyjesz… - wyszeptała. 
Postać podeszła do niej, schylając się i chwytając ją za ręce. Zamglonym wzrokiem zdołała zauważyć, że osobnik jest człowiekiem z krwi i kości oraz że twarz ma skrytą pod ciemną maską. Poczuła silne szarpnięcie, ciągnące ją do góry. Była tak słaba, że nie mogła ustać o własnych siłach, więc opadła na kolana. 
- Nie wygłupiaj się, mała, chodź – usłyszała głos, który zdawał się dobiegać z drugiego końca podziemnego tunelu. 
Mężczyzna ponownie szarpnął ją, nie zważając na fakt, że dziewczyna klęczy. Marta upadła na twarz. Skrzywiła się, obawiając się bolesnego kontaktu z posadzką, jednak miała szczęścia – zabrakło jej raptem kilku centymetrów. Zamaskowany stręczyciel zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i zaczął ciągnąć ją tam, skąd przyszedł. Marta poczuła, jak kolana szorują po zimnej podłodze. Czuła, jak skóra zdziera się, a spod niej wypływa ciepła, lepka krew. Nie miała siły nawet krzyczeć z bólu. Gdy już myślała, że dłużej nie wytrzyma, mężczyzna nagle się zatrzymał i ponownie ją podniósł. Głowa bezwładnie kołysała się na boki, długie, bujne, brązowe włosy okrywały twarz i spływały na ramiona. 
Człowiek skryty za maską z łatwością uniósł szczupłą dziewczynę i położył na czymś twardym i długim. Leżała na wznak, oddychając ciężko. Powoli docierało do niej, gdzie się znajduje i co za chwilę się wydarzy, jednak wciąż miała nadzieję, że w ostatniej chwili nadejdzie odsiecz. Spojrzała w prawo i zobaczyła niewyraźne sylwetki leżących na ziemi przyjaciół. Tomasz i Bogdan wciąż sprawiali wrażenie martwych. Robert – to niesamowite, ale... wyglądał, jakby ostatkiem sił próbował się podnieść. Grzegorz natomiast… Marta nie była w stanie dostrzec, czy jego pierś nadal się unosi, czy już znieruchomiała. „To koniec…”, pomyślała, zamykając oczy. Spod powiek wypłynęły dwie wielkie łzy i spłynęły do uszu. Gdy po chwili je otworzyła, zobaczyła nad sobą wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, rozebranego do pasa. Jego twarz skrywała maska, a pot lśnił na łysej głowie. 
- Cthulhu fhtagn!– ryknął, unosząc w górę lewą rękę. Marta dostrzegła coś dużego i błyszczącego. Nóż. Ostry, o ząbkowanym ostrzu.
Ręka opadła w dół, a Marta poczuła przeszywający ból, gdy ostrze zagłębiło się w jej ciele. Z ust dziewczyny wydobył się rozdzierający krzyk.



Krzyczała nadal, nie zważając na Grzegorza, który próbował ją obudzić. Leżała w łóżku swojego narzeczonego, Grzegorza Czarneckiego, była trzecia nad ranem, niecały rok po wydarzeniach, które miały miejsce w ruinach otyńskiego klasztoru. Wiżycka i Czarnecki zostali parą i wiele wskazywało na to, że prawdopodobnie wkrótce połączą swoje losy na zawsze. 
- Kochanie, obudź się! – szeptał Grzegorz do ucha dziewczyny.
Wykrzykiwała dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki. Na czole miała krople zimnego potu, choć cała była rozpalona. Splatane kosmyki włosów opadały jej na poruszające się pod zamkniętymi powiekami oczy. 
Grzegorz zapalił niewielką lampkę, stojącą przy łóżku i nadal próbował ją obudzić. 
- Marta…! 
Mruknięcie. 
- Martuś…! 
Zniecierpliwione mruknięcie. 
- Obudź się, słyszysz mnie? – powiedział, całując ją w mokre czoło. 
Wiżycka w końcu gwałtownie otworzyła oczy, panicznie rozglądając się na wszystkie strony. Wciąż krzyczała. 
-Ciii… bo pobudzisz sąsiadów – powiedział, kładąc delikatnie palec na ustach dziewczyny. 
- G – gdzie ja jestem…? – odezwała się nieprzytomnie. 
- U mnie w domu, skarbie. Nic ci nie jest, jesteś bezpieczna. 
- U ciebie w domu? – spytała i spojrzała na niego, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. 
- Tak, jesteś bezpieczna, Martuś. 
Oddychała głęboko, próbując się uspokoić. Grzegorz opadł na poduszkę obok niej i zaczął wpatrywać się w sufit. 
Marta przysunęła się bliżej i przytuliła, kładąc głowę na jego piersi. Słyszała spokojne, miarowe bicie serca Grzegorza i powoli zaczynała mu wierzyć. Jest u niego w domu. Jest bezpieczna.
Czarnecki dał jej kilka minut na dojście do siebie, a potem zapytał cicho:
- Zły sen?
- Tak… - odparła.
- Znowu o tym, co się wydarzyło… wtedy?
- Nie, tym razem to było coś innego… - powiedziała. – Wszystko działo się w kaplicy na cmentarzu. Byliśmy tam wszyscy… Ty, Robert, Bogdan, Tomasz i ja.
- Martuś, kochanie, wiesz, że Tomasz nie żyje… Zginął… właśnie tam.
- Tak, wiem, ale to wyglądało tak, jakby wydarzenia z klasztoru przeniosły się na cmentarz, o ile rozumiesz, o co mi chodzi – Marta uniosła rękę i otarła sobie czoło.
- Rozumiem.
- Ale teraz było inaczej… On po mnie przyszedł…
- On? – spytał Grzegorz, otwierając szerzej oczy.
- Dobrze wiesz, o kim mówię… - powiedziała Marta, spoglądając na niego.
- Ale przecież on także nie żyje… I nie wiem, czy pamiętasz, ale to jedynie twoja zasługa…
- Wiem… - powiedziała Marta, której oczy znów zaczynały się zamykać. – A jednak tam był. Był tam.
- Nie myśl teraz o tym. Zamknij oczka i chodź spać. – szepnął jej na ucho, ponownie całując w czoło.
- Obiecaj, że będziesz przy mnie – szepnęła, czując, jak powoli odpływa w krainę snu.
- Będę… - usłyszała jeszcze, a po chwili usnęła.










poniedziałek, 21 października 2013

"The Conjuring"

Minirecenzja filmu autorstwa Yerbusia.





Lubię oglądać zwiastuny nowych produkcji filmowych, zwłaszcza, jeśli chodzi o horrory. W przypadku "Obecności" obejrzałem bodajże dwa zwiastuny... i oba mi się spodobały. Od tamtej pory cierpliwie czekałem, aż uda mi się dobrać do znośnej wizualnie i dźwiękowo wersji filmu. Tak się stało niedawno, około dwóch tygodni temu. Film w jakości DVD - RiP [powiedzmy; z daleka wygląda całkiem znośnie], dźwięk także nie był najgorszy, ale przede wszystkim... film nie miał wklejonych żadnych chińskich, japońskich, czy koreańskich napisów. Nic, tylko poczekać na mrok za oknem i oglądać, prawda? Oczywiście, ale miałem przeczucie, że lepiej będzie obejrzeć go z Przyjaciółmi [pozdro Wit, pozdro Pablo!] i nie myliłem się...
Nie wiem, czy zauważyliście, jak zbudowane są współczesne horrory. Film taki trwa między 1h 20 min - 1h 40 min, przynajmniej w większości. Dlatego gdy sprawdziłem czas trwania "The Conjuring" byłem zaskoczony. Równe dwie godziny? Zapowiadał się długi seans. Właśnie wtedy zacząłem zastanawiać się nad budową filmów grozy. Jak one wyglądają? Zazwyczaj zaczyna się sceną grozy, potem chwila wytchnienia, by następnie przed trzydzieści do czterdziestu minut raczyć widza lepszymi, bądź gorszymi straszakami. Mniej więcej od pięćdziesiątej minuty powoli zaczyna się kulminacja napięcia, która eksploduje w ostatnich dziesięciu minutach filmu, kiedy to najczęściej dochodzi do happy endu... aczkolwiek nie zawsze (całe szczęście). Widząc, że "Obecność" trwa aż dwie godziny, byłem ciekaw, jak ten film jest skonstruowany. Czy będzie tak, jak to opisałem powyżej? Czy może chodzi o dwugodzinne flaki z olejem? Na szczęście sądząc po tematyce nie musiałem martwić się, że będzie to zwykły, brutalny slasher. 
Film otwiera sekwencja przedstawiająca lalkę z ciekawym przypadkiem nawiedzenia, jeśli pamięć mnie nie myli. Dobry, klimatyczny początek. Jeśli dodamy do tego fakt, że film powstał w oparciu o prawdziwą historię Eda i Lorraine Warrenów, a sama lalka ma swoją odpowiedniczkę w rzeczywistości... zaczyna robić się ciekawie. Wspomniana scena jest pozornie bez znaczenia, ale za to później, w ramach rozwijania się fabuły, zyskuje na znaczeniu, przez co finał jest jeszcze bardziej emocjonujący.
Jest wiele opinii na temat tej produkcji. Zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Ja muszę przyznać, że jak dla mnie film jest genialnie zrobiony, praca kamery jest po prostu świetna (wrażenie "trzymania jej w rękach" potęguje klimat kilku scen), muzyka nie jest nachalna, nawet ja, wyczulony na jej punkcie - uwielbiam ścieżki dźwiękowe z horrorów - zbytnio nie przywiązywałem do niej uwagi. Owszem, słyszałem ją gdzieś tam w tle, ale to nie ona była na pierwszym planie i za to chwała kompozytorowi. Na pierwszym planie mamy historię małżeństwa, przeplataną z wydarzeniami z życia Warrenów, które wzajemnie się zazębiają, dzięki czemu mamy dobrą, spójną historię. 
Moim zdaniem "The Conjuring" to film roku 2013. Potrafi przerazić [przynajmniej mnie i moich Przyjaciół, hehe], ma wiele scen trzymających w napięciu, a "straszaki" doskonale spełniają swoje zadanie. 
Zamierzam obejrzeć go jeszcze raz... i ponownie nie zamierzam robić tego sam. Ten film za bardzo wpłynął na moją psychikę - przypominam, historia oparta na faktach, jeśli wierzyć twórcom i archiwalnym zdjęciom przedstawiającym autentycznych bohaterów - małżeństwo Warrenów i rodzinę, która potrzebowała ich pomocy - ale to tylko świadczy o tym, jak świetną jest produkcją. Polecam go z całego serca wszystkim, którzy uwielbiają krzyczeć podczas seansu [tak, przyznaję się, ja też krzyczałem i przytulałem się do Pabla ze strachu... On zresztą do mnie też, heh] i lubią gęsty klimat grozy, klimat, który wywiera takie wrażenie na widzu, że nawet po zakończeniu seansu ciężko zapomnieć o projekcji.
Oczywiście nie gwarantuję, że doświadczycie tego samego, co ja i moi Przyjaciele. Jak już wspominałem, film ma wiele opinii. Ja tylko opisałem swoje wrażenia, mając nadzieję, że natchnę Was do oglądnięcia tego jakże świetnego dzieła, jakim na pewno jest "The Conjuring". Jeśli jednak obejrzycie go i mimo wszystko Wam się nie spodoba... dwie godziny to jednak nie tak wiele, prawda?
"Obecność" to jak dla mnie jeden z najlepszych horrorów, jakie kiedykolwiek oglądałem; zdetronizował nawet taki hit, jakim jest "Sinister".
Z całego serca polecam.
Po tym filmie odechce Wam się zabawy w chowanego...

środa, 16 października 2013

"Polowanie na Zło" - zwiastuny.

Oto wszystkie trzy dotychczasowe zwiastuny trzeciej części opowieści o Wielkich Przedwiecznych:













Premiera powieści już wkrótce...

poniedziałek, 7 października 2013

"Kaczuszka"

Michał Gajewski przedstawia:



Marcin Witkowski

"Kaczuszka"




Maria kochała swojego synka. Wszyscy się od niej odwrócili. Został tylko mały Adaś. Był całym jej światem, który tuliła mocno do piersi. Czasami tak mocno, że Adaś płakał.
Nikt nie wie jakim cudem prawa do opieki nad 3-letnim Adamem zyskała jego matka u której niemal cała rodzina podejrzewała zaburzenia psychiczne. Liczne rozprawy sądowe i odwołania nie pomogły. Nie przyznano praw do opieki nad dzieckiem jego ojcu ponieważ według wysokiego kurwa sądu ojciec nie mógł zająć się samodzielnie synem ze względu na  12-godzinny tryb pracy. Wspólna opieka nad Adasiem sprawowana przez ojca i dziadków również nie wchodziła  w rachubę gdyż ostatnimi czasy podupadli oni na zdrowiu. Chłopiec został więc przywiązany do spódnicy swojej matki, prawdobodobnie chorej psychicznie. Co prawda żaden specjalista tego nie potwierdził, lecz Artur,  ojciec Adasia, był prawie pewien, że z jego byłą żoną jest coś nie w porządku. Jak sam twierdził- trzy lata małżeństwa były dla  niego piekłem. Po rozwodzie zapisał się na terapię u psychologa, który po kilku spotkaniach  również zaczął mieć wątpliwości odnośnie zdrowia psychicznego Marii. Artur miał czasami wrażenie, że to dwie różne osoby w jednym ciele. Ciepła, radosna, zabawna i uczynna, zupełnie normalna kobieta, czyli ta w której się zakochał oraz drugie jej oblicze popadające w dziwny i nieraz przerażający stan milczenia oraz chłodnego spojrzenia. Nigdy nie widział tak chłodnego spojrzenia. Wytrzeszczone oczy i gotowość do krzyku. Dostawała takich ataków właśnie w chwilach nieporozumienia między nią, a mężem. Czasami ten przerażająco spokojny stan był tylko ciszą przed burzą, w której opadem miały być lecące na ziemie naczynia. Czasami było naprawdę bardzo łatwo wyprowadzić Marię z równowagi. I te jej domysły, że nikt jej nie potrzebuje. Artur wiedział, że jego żona ma problem, ale nie wiedział jak może jej pomóc. Nie chciała iść do psychiatry, na samą propozycję popadała w jedną ze swoich histerii. I niszczyła. A jemu brakowało sił. Najbardziej było mu szkoda dzieciaka. Chciał go zabrać od matki. Niestety przeważnie to matka ma większe szanse na dostanie opieki nad dzieckiem. Niby kobiety lepiej sobie radzą? Czy o co w tym chodzi? Sąd nawet nie zdaje sobie sprawy jaki okropny błąd popełnił. Niech Bóg mu wybaczy.
Wybiła godzina 21:00 co oznaczało, że Maria przerywała zabawę Adasia i zabierała go do łazienki, aby go wykąpać. Był wtorek, następnego dnia Artur miał mieć wolne i przyjść w odwiedziny do syna. Najczęściej zabierał małego na plac zabaw, po czym sadzał go na huśtawce i trzymając  kołysał w tył i przód.  Adaś był drobnym dzieckiem. Ot, taki szczypiorek, szczupły i niski. Tatuś musiał pomagać mu wchodzić na huśtawkę. Kooperacja ojciec-syn.
Przed kapielą Adasiowi w pozbyciu się ubrania pomagała mama. Stał nago przed kucającą kobietą, która głaskała jego jasne włosy na głowie przyglądając się synkowi jak cudowi. Patrzyła na niego rozmarzonym spojrzeniem jej przekrwionymi oczami. Usta miała lekko rozchylone, spękane. Patrzyli tak na siebie wzajemnie, trwając w jednej pozie. Chłopiec wpatrywał się spokojnie w oczy mamy. Miał pulchne policzki, które w połączeniu z lekko nabrzmiałymi czerwonymi usteczkami sprawiały wrażenie miny smutnego psa.
-Mamo, zimno...
Matka nie reagowała. W jej mózgu nastąpiło wyłączenie odbioru rzeczywistości. Patrzyła na syna, ale go nie widziała. Widziała za to chore obrazy swojego skrzywdzonego umysłu. Rozmyślała nad sensem istnienia. Siebie. Adasia. Pani Halinki z pod czwórki. Kurwa, jakie obrzydzenie wywoływała u niej ta starsza kobieta. Śmierdziała podobnie do brudnych pieluch z ulanym pokarmem dziecka. Zastanawiała się dlaczego ta stara wiedźma tak śmierdzi. A żeby tak zepchnąć kurwę ze schodów, nie będzie śmierdzieć bo zakopią.
Maria brnęła przez świetnie utrzymujący się  burdel myśli w jej głowie. Wszelkie urazy z dzieciństwa i lęki były jak dziwki gotowe do pracy. Nowa sytuacja, nowy klient. Historia histerii zaczyna się od nowa.
Przyspieszyło tętno oraz oddech. Większa dawka tlenu ocuciła zamyśloną Mamusię.
- Mamo, zimno!
- Tak?!...Już...już synku...przepraszam, mamusia się zamyśliła
- Okej, zimno mi było tylko
- Już syneczku, mamusia nalewa ciepłej wody do wanny. O, zobacz! Twoja ulubiona kaczuszka! - Mały z radością chwycił za żółtą, gumową kaczkę i oparł się tyłkiem o sedes.
- Dobra maluchu, woda gotowa, wskakujemy - Maria złapała Adama pod pachami i włożyła do wanny. Znowu coś nie tak. Czyżby woda za gorąca? Przecież sprawdzała. Co temu bachorowi nie pasuje? Nie słyszy jak się drze. On tu nie rządzi. On nie decyduje!
- Siadaj kurwa! - wrzasnęła Maria ponownie przerywając swoje tępe zamyślenie.
Mały przestraszył się, płakał, a z nosa ciekły mu smarki. Jego skóra była czerwona. Woda była znacznie za gorąca. Gotowany homar.
Chwyciła go za barki i przycisnęła do wanny. Będziesz siedział grzecznie, a mamusia Ciebie wyszoruje! Faktycznie chciała zedrzeć z niego cały brud, ale i może co nie co więcej.
Złapała za butelkę płynu do kąpieli. w łazience uniósł się słodki, morelowy zapach. Polała obficie skórę Adasia płynem. Chłopiec wyrywał się, ale matka trzymała go mocno lewą ręką. Drugą odłożyła butelkę płynu i chwyciła gąbkę. Zwykła gąbka o dwóch typach powierzchni. Z jednej strony miękka, a z drugiej szorstka, sztywniejsza z wypustkami. Wybrała tę drugą stronę i mocno przycisnęła gąbkę do ciała chłopca, a jej ręka pokryła się obficie pianą. Zaczęła szorować. Mały myślał, że mama rozerwie mu skórę. Szorowała niesamowicie mocno,w dodatku szorstką częścią gąbki. Zaczął krzyczeć.
- Cicho bądź brudasie, mamusia dba o ciebie,żebyś był czysty. Zamknij się! - po czym wymierzyła chłopcu cios w głowę otwartą dłonią, a następnie jakby wpadła w furię i zdzieliła go serią szybkich plaskaczy w plecy i ręce. Zaskoczona tym, że chopiec zaczął drzeć się jeszcze głośniej wyprostowała się i złapała za włosy. Próbowała wyrwać sobie kłąb włosów. Tymczasem z wanny wyrwać próbował się zapłakany Adaś.
- Siedź mała glisto! Nie skończyliśmy jeszcze kąpieli - złapała go mama i przygniotła z powrotem do dna wanny. Zrobiła to tak szybko, że woda w wannie znacznie zafalowała i mały zachłysnął się. Zaczął kaszleć i dusić się. Kobieta wymierzyła mu cios pięścią w plecy. Chciała pomóc, ale i tak cieszyła się, że może go uderzyć. Zaczęło jej się to podobać. Zaczęła zapominać, że to jej syn. Dziwki w jej burdelu ruszyły do pracy. Znowu wpadła w otępienie.
Chwyciła go za szyję i przygniotła do dna wanny. Ponad taflą wody znajdowała się tylko część jego twarzy od policzków po czubek czoła. Jego ryk zagłuszony był przez warstwę wody wzburzoną serią bąbelków, wydostających się z jego wrzeszczącego gardła.
Za mało wody, kurwa za mało wody by utopić skurwiela. Odkręciła kurek. Powoli twarz dziecka zakrywała się pod powłoką wody. Powłoką śmierci. Trzymały go kościste dłonie matki. Szpony śmierci. Jego bardzo młody rozum nie pojmował tego co się dzieje. Wiedział, że się boi,  że mama robi mu krzywdę, tylko dlaczego? Z pod powierzchni wody twarz matki wyglądała jak upiór z koszmaru. Miał 3 lata i zdarzało się mu mieć koszmary. Może właśnie w tym momencie śnił? Może to koszmar. Czuł, że zasypia. Może koszmar się kończy. Może czeka go lepszy sen. Żółta kaczuszka kiwała się na wzburzonej tafli wody.
Artur jechał swoim punto do syna. Cieszył się, że spędzi z nim dzień. Było bardzo ciepło i słonecznie. Doskonała pogoda na spacer na plac zabaw. Myślał, że mógłby zabrać Adasia na lody. Obok jego ulubionego parku stała  kawiarnia z salą zabaw. Adaś się ucieszy z takiego wypadu.
Dojechał wreszcie na osiedle na którym mieszkali Maria i Adaś. Zaparkował na swoim ulubionym miejscu pod dużą lipą. Drzewo rzucało cień na samochód,co w tak gorący dzień chroniło go przed efektem "nagrzanej puszki". Artur włączył alarm i ruszył w stronę bloku. Musiał dostać się na czwarte piętro, w bloku zainstalowana była winda więc postanowił z niej skorzystać. Wyobrażał sobie moment, w którym Maria otworzy mu drzwi, a Adaś w radosnym okrzyku "Tataaa!" skoczy mu w ramiona. Oboje lubili spędzać ze sobą czas i każde wspólne wyjście było dla nich radosnym wydarzeniem.
Dotarł na piętro, zrobił kilka kroków i zapukał do drzwi domu Marii.
Cisza.
Zapukał ponownie.
Nic.
Lekko zniecierpliwiony zapukał po raz trzeci.
Dalej cisza.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do byłej żony. Coś było nie tak. Jeszcze nie zdarzyło się tak, aby przyszedł i nie zastał Marii i Adasia. O wszelkich zmianach planów zawsze go informowała, a tym razem nic nie wspomniała, że nie będzie ich w domu. Dziwne. Miał nadzieje, że Maria zaraz odbierze i wszystko się wyjaśni. Lecz nic z tego. Abonent tymczasowo nieosiągalny.
- Co do kurwy nędzy...wyłączyła telefon?! - Zdenerwowany przygryzł wargi- Może zasnęła? I ma rozładowany telefon. Może jest w domu i śpi sobie, kurwa, po obiadku, a ja tu stoję pod drzwiami jak pajac. Zapomniała o moim wyjściu z synem?
Uderzył mocniej w drzwi, tak że się zatrzęsły. Przyłożył głowę do drzwi i nasłuchiwał kroków. Lecz zamiast kroków usłyszał cichy lament. Co jest kurwa? Chwycił za gałkę od drzwi i przekręcił. Otwarte. Powoli uchylił drzwi do środka domu. Wewnątrz było ciemno, w  mieszkaniu były zaciągnięte wszystkie zasłony. W łazience ktoś płakał.
- Mario? - głos Artura drżał. Szczerze mówiąc- lekko srał w portki. Spodziewał się pięknego dnia spędzonego z synem na zabawie, a to co się na razie działo nie zapowiadało nic radosnego. Jeszcze nie odkrył wszystkiego. Szarpnął za drzwi od łazienki.
- Powiedz mi co tu się kurwa dzie... - Artur zamarł.
Zobaczył spuchnięte ciało synka uniesione na wodzie w wannie. Ciało maluszka nasiąkło wodą jak gąbka. Do nozdrzy Artura doleciał zapach topielca. Poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Nagle zorientował się, że w rogu łazienki plecami do niego stoi Maria. To ona płakała. Trzymała coś w dłoni. Stała ubrana w koszulę nocną. Stała boso w kałuży krwi, moczu i fekaliów. Musiała stać tak całą noc.
- Cco...co...co tu się stało? Maria? - Artur płakał, łzy spływały mu po policzkach.
Nie usłyszał odpowiedzi.
-Maria?
Stała nieruchomo. Dostrzegł, że kałuża krwi pod stopami Marii musiała powstać na skutek narzędzia którego trzymała w prawej dłoni. Ogromny nóż kuchenny. Chciała popełnić samobójstwo więc pocieła sobie nadgarstki. Cofnął się do wyjścia z łazienki. Ogarnęła go panika. Nie wiedział co zrobić. Spojrzał ponownie na zwłoki synka.
Jak ona mogła? Wiedziałem że to popierdolona świruska! Jak mogła zrobić krzywdę Adasiowi?
- Ej, kurwo!!! Zobacz co narobiłaś! Jak mogłaś?! - wtedy Artur zrobił krok ku Marii, chciał ją chwycić za ramiona, obrócić i spojrzeć w twarz. Spojrzeć w twarz matki, która w nocy przyjęła rolę śmierci odbierającej mu syna na zawsze.
Maria obróciła się zanim Artur ją sięgnął. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Dostrzegł jej szyderczy uśmiech i pusty wzrok, wytrzeszczone oczy. Widział jak wraz z obrotem ciała Maria bierze zamach ręką, w której trzymała ogromny nóż kuchenny. Uchylił się w ostatniej chwili. Ostrze przeleciało mu niemal przy samym gardle. Była szybka, wyprowadziła kolejny cios, próbując pchnąć go nożem w brzuch. Artur uchylił się na, złapał obiema dłońmi Marię za rękę, w której trzymała nóż i wygiął na kolanie. Nóż upadł na kafelki. Hałas zagłuszył gruchot łamiącej się kości. Maria wydarła się i naparła na Artura całym ciałem. Nie wiadomo skąd wzięła na to siły, czując ból złamanej ręki . Być może, u osób chorych psychicznie różnego rodzaju atakakom towarzyszy uzyskanie imponującej siły. Im większy stopień gniewu, tym bardziej zaciśnięte mięśnie i większa możliwość wykonania dużego wysiłku. Na Artura to podziałało. Runął wprost do wanny. Leżał w jej poprzek, a gdy odwrócił głowę na bok zwłoki swojego synka pływały mu tuż przed nosem. Tego było za wiele. Zapłonął szałem. Szarpał się i wyrywał. Nie miał się czego złapać aby wyjść, zdołał jedynie chwycić włosy Marii. Woda kołysała w wannie i napływała mu do ust. Zdążyła już lekko prześmierdnąć trupem. Zwymiotował na twarz Marii. Ona z kolei darła się jak opętana, próbowała go utopić w wannie, tak jak synka, ale Artur był większy i nie było tak łatwo. Nic sobie nie zrobiła z tego że jest cała w rzygowinach byłego męża. Krzyczała nieustannie jakby była w transie. Gniew rozsadzał żyły mężczyzny, który zebrał w sobie siły, podciągnął pod siebie nogi i z całych sił kopnął Marię obunóż w brzuch. Kobieta z hukiem wyleciała przez drzwi łazienki i wylądowała w przedpokoju. Artur wykorzystał ten moment i podniósł się ciężko dysząc. Kątem oka zobaczył sine usta Adasia. Ta suka zapłaci za to co zrobiła. 
Podszedł do Marii leżącej w przedpokoju. Za kudły, przetargam przez pokój i wyjebię przez balkon. Obraz ciężkiej patologii rodzinnej.
Wyprowadził ją na balkon.
- Zabiję cię...jak mogłaś to zrobić?! Ty bezduszna, popierdolona dziwko!
- Hahahahahaha - Maria ryknęła śmiechem, wyszczerzyła zęby do Artura jakby chciała mu okazać trochę swojego wdzięku. On jednak nie mógł więcej patrzeć na ten ryj.
Trzymał ją oburącz za ramiona, jej plecy w połowie wystawały za barierkę. Ona dalej śmiała się opętańczo. Nagle stało się coś dziwnego. Coś pękło w Arturze. Próbował ogarnąć całą sytuację. Śmierć Adasia oraz to, że prawdopodobnie zabije swoją byłą żonę. Przecież miało być pięknie. Na ołtarzu ślubowali sobie miłość i wierność. Był w niej szalenie zakochany. Wtedy jednak nie wiedział, że jest inna. Że czasami zachowuje się dziwnie. Że bywa niebezpieczna. Że może utopić własne dziecko. Ogarnęło go ogromne poczucie niesprawiedliwości. Dlaczego akurat jemu musiało tak spierdolić się życie? Nie mógł znaleźć odpowiedzi. Nikt nie mógł mu jej dać w tamtej chwili. Czuł, że osłabł. Maria również to wyczuła i wgryzła się w jego szyję. Wrzask Artura słyszalny był na całym osiedlu.
Nastolatkowie i dzieci bawiące się na podwórku podniosły głowy w kierunku balkonu. Jednemu dzieciakowi wypadł z ust lizak na widok dwóch dorosłych ludzi szarpiących się na balkonie. Jedni się śmiali, ci najmłodsi byli mocno zdziwieni i przestraszeni, a najstarsi, rozgarnięci, zadzwonili na policję. Artur marzył o tym by do mieszkania wpadła grupa policyjna, która powaliłaby Marię na ziemię. Mogliby nawet zastrzelić sukę.
Krew tryskała obficie z rany na jego szyi. Udało mu się odepchnąć Marię. Zatrzymała się na barierkach, a on złapał za taboret i resztkami sił uderzył ją mocno w głowę. Kobieta zrobiła fikołka przez barierkę, lecz nie spadła. Zawisła trzymając się krawędzi balkonu. W jej oczach pojawił się strach. Czuła że przegra tę walkę. Długo tak nie wytrzyma. Widziała siebie roztrzaskaną na chodniku, z czerwoną galaretą wypływającą z jej pękniętej czaszki. Zaczęła krzyczeć, śmierć była blisko.
Artur podszedł do barierki. Wiedział, że teraz obserwuje go przynajmniej setka gapiów z całego osiedla. Jeśli pozwoli jej spaść będzie mógł mieć kłopoty, z racji nie podjęcia próby uratowania życia drugiej osoby. Przecież sam chciał ją niemal zabić. "Niemal". Czy rzeczywiście byłby do tego zdolny? Przecież to Maria jest chora psychicznie. On jest porządny. On by nie zabił. Ma swoje zasady. Mimo, że Maria popełniła straszną zbrodnię on nie może wyznaczyć jej sprawiedliwości, nie może ukarać śmiercią. Od tego są odopowiednie organy...skończ pierdolić, Artur.
Spojrzał na Marię z pogardą. Wyciągnął dłoń i chwycił żonę za przeguby. Ona weszła nogami na platformę balkonu i wtedy zaśmiała się opętańczo po raz kolejny. Była jak jedna z harpii które nękały Sindbada Żeglarza. Paskudny śmiech. Trzymając Artura mocno za ręce swoimi kościstymi zimnymi łapskami, spojrzała mu w oczy, wyszczerzyła zęby i gwałtownie odchyliła się do tyłu odpychając się nogami od balkonu. Krzyk ucichł po dwóch sekundach. Dwa głuche uderzenia o ziemie jedno po drugim. Z oddali słychać było syreny policyjne.
Ludzie zbiegli się pod balkonem.
Ktoś krzyknął.
- Ona żyje!