Jeden z najnowszych utworów, opublikowany na początku 2013 roku. Jest to jedno z dwóch opowiadań, napisanych wspólnie z początkującym pisarzem, Adrianem Aleksandrowiczem.
Marek, ośmioletni chłopczyk o czarnych
jak smoła włosach, uwielbiał pociągi. Za każdym razem, gdy idąc z rodzicami
przez miasto zobaczył w sklepowych wystawach zabawkę, mającą cokolwiek
wspólnego z koleją, bez wahania podbiegał do szyby
i wpatrywał się w nią rozmarzonym wzrokiem
i wpatrywał się w nią rozmarzonym wzrokiem
Pewnego dnia cała rodzina wybrała się
nad morze. Okazało się, że czeka ich postój na jednej ze stacji, usytuowanej w
środku lasu. Po jednej stronie torów stał niewielki daszek z rozkładem jazdy
i kilka ławek dla podróżnych. Po drugiej zaś niewielki budynek, wyglądem przypominający miniaturową portiernię, w którym można było zaopatrzyć się w bilet. W oknie siedziała kobieta, która sprawiała wrażenie śmiertelnie znudzonej. Ponadto wyglądało na to, że ledwo mieści się w środku.
i kilka ławek dla podróżnych. Po drugiej zaś niewielki budynek, wyglądem przypominający miniaturową portiernię, w którym można było zaopatrzyć się w bilet. W oknie siedziała kobieta, która sprawiała wrażenie śmiertelnie znudzonej. Ponadto wyglądało na to, że ledwo mieści się w środku.
Rodzina Marka miała pecha. Zbliżała się pora
posiłku.
Korzystając z kilkunastu minut wolnego czasu,
wysiedli
z wagonu i skierowali się stronę kobiety w oknie. Mieli nadzieję, że uda im się kupić coś, co będzie zdatne do spożycia. Marek odprowadził ich do drzwi. Gdy zniknęli mu z pola widzenia, jego wzrok przykuł las. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w przestrzeń między drzewami, zupełnie, jakby dostrzegał tam cały sens swojego istnienia. Akurat nadchodził zmierzch, więc las powoli ukazywał swoje prawdziwe oblicze
z wagonu i skierowali się stronę kobiety w oknie. Mieli nadzieję, że uda im się kupić coś, co będzie zdatne do spożycia. Marek odprowadził ich do drzwi. Gdy zniknęli mu z pola widzenia, jego wzrok przykuł las. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w przestrzeń między drzewami, zupełnie, jakby dostrzegał tam cały sens swojego istnienia. Akurat nadchodził zmierzch, więc las powoli ukazywał swoje prawdziwe oblicze
Uniosłem w górę lewą rękę i pomachałem mu. Miałem na sobie strój
maszynisty, do twarzy przykleiłem szeroki uśmiech. Dziecko odpowiedziało tym
samym, w końcu w prawej dłoni ściskałem to, czego tak bardzo pragnął. Piękną, dużą
lokomotywę. Mój strój i to , co trzymałem w ręku, było zasługą tylko i
wyłącznie jego wyobraźni. Oblizywałem się na widok jego niewinnych oczu,
podczas gdy na jego twarzy wciąż widniał szeroki uśmiech. Nagle zdecydowałem,
że odejdę. Tak po prostu. Powoli
wszedłem między pierwsze drzewa, starając się zwabić go w głębiej w las. Udało
mi się, dzieci są bardzo naiwne. Oszukiwanie ich jest tak proste, że powoli
zaczyna mnie to nudzić. Między drzewami szybko zapadał mrok. Tak, to mój czas,
czas żeru!
W końcu postanowiłem dać mu to, co
chciał. Podarowałem mu zabawkę, tę lśniącą, dużą lokomotywę. Położyłem ją
między drzewami, w samym środku lasu. Chłopiec podbiegł do niej, usiadł
i zaczął się bawić, całkowicie zapominając o bożym świecie Po kilku minutach jednak oprzytomniał nieco. Strach podstępnie zakradł się do jego duszyczki. Czar prysł i w końcu był w stanie dostrzec, że nie trzyma bogato ozdobionej lokomotywy, lecz piękną i niesamowitą dłoń. Całkiem świeżą, z miejsca, gdzie niedawno zaczynał się nadgarstek, wciąż leniwie wypływała krew. Krew, w której skąpane były obie ręce Marka
i zaczął się bawić, całkowicie zapominając o bożym świecie Po kilku minutach jednak oprzytomniał nieco. Strach podstępnie zakradł się do jego duszyczki. Czar prysł i w końcu był w stanie dostrzec, że nie trzyma bogato ozdobionej lokomotywy, lecz piękną i niesamowitą dłoń. Całkiem świeżą, z miejsca, gdzie niedawno zaczynał się nadgarstek, wciąż leniwie wypływała krew. Krew, w której skąpane były obie ręce Marka
Z jego gardła zaczął wydobywać się
rozpaczliwy szloch. Nie miał odwagi, by wykonać jakikolwiek ruch. Odczołgał się
od krwawiącej dłoni i oparł o drzewo. Już nie płakał, spływające po policzkach
łzy zamieniły się w krzyk.
Tak… to ta chwila… to, co kocham. Zamknął
oczy, ale niemal w tej samej chwili usłyszał szmer liści. To byli jego rodzice.
Jednak było w nich coś przerażającego, zmienili się. Ich usta były szeroko
otwarte. Oczy uciekły w tył głowy. Wpatrywali się w niego samymi białkami. W
rękach trzymali kawałki szkła. Kazałem im wybić szybę w wagonie i przyjść tutaj. Chciałem mieć ich
wszystkich w jednym miejscu.
Klęknęli przy swoim synku i unosząc
dłonie do szyi, poderżnęli sobie gardła. Nim ich głosy zamieniły się w
desperackie rzężenie, szepnęli cicho:
- Ubierz się, bo będzie ci zimno. I
wytrzyj nos.
Po
chwili szepty ucichły, a oni sami osunęli się na ziemię. Byli moimi lalkami.
Chłopiec wpadł w obłęd. Zaczął biegać w
kółko, szarpiąc się za włosy. Był tak przerażony, że kilka z nich wyrwał, ale
zdawał się nie czuć bólu. Gdy już się zmęczył, upadł na twarz przy wysokim
świerku. Wtedy zza pnia wyszła łudząco podobna do niego dziewczynka, dla osób
postronnych mogłaby być jego siostrą. Miała na sobie śliczną, różową sukienkę.
Marek nie chciał na nią patrzeć, bał się.
A ja karmiłem się tym strachem.
Dziewczynka podała mu rączkę i pomogła
wstać. Uśmiechnęła się słodko i powiedziała:
- Chcesz się stąd uwolnić?
Chłopczyk bez wahania pokiwał potakująco głową.
Dziewczyna zrobiła trzy kroki wstecz i elegancko pomalowanymi paznokciami
wydłubała sobie oczy. Z jej ust wydobył się głośny krzyk. Przerażone do granic
możliwości i nie mające pojęcia, co się dzieje, dziecko odskoczyło od niej jak
najdalej.
Gdy się boicie potraficie tak bardzo
walczyć o życie.
W
końcu podbiegł do mnie.
- Nic ci już nie grozi, mam dla ciebie
nagrodę – powiedziałem.
Był już w takim stanie, że nie mógł już mnie
usłyszeć, nie wspominając o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa. Pochyliłem się
i przetarłem chusteczką jego zapłakane oczy. Spojrzałem
w głębokie, brązowe oczy. Zupełnie, jakby ich widok mnie złamał. Malec zasługiwał na nagrodę, ze względu na to, przez co przeszedł
i nadal nie oszalał. Kładąc mu dłonie na ramiona, jak dumny ojciec, skierowałem go w stronę lasu.
w głębokie, brązowe oczy. Zupełnie, jakby ich widok mnie złamał. Malec zasługiwał na nagrodę, ze względu na to, przez co przeszedł
i nadal nie oszalał. Kładąc mu dłonie na ramiona, jak dumny ojciec, skierowałem go w stronę lasu.
- Nie bój się, zasłużyłeś na
wynagrodzenie.
Po tych słowach złapałem go za głowę i skręciłem
mu kark. Zabrałem jego ciało, wyssane z duszy i życia. Nic mu nie zostało.
- Przyda mi się – powiedziałem
uśmiechnięty.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz