piątek, 8 marca 2013

"Zemsta"/Dzień Kobiet.

Z okazji Dnia Kobiet prezentuję opowiadanie z roku 2012, które idealnie pasuje do dzisiejszego święta. Ostrzegam jednak - nie oczekujcie fajerwerków.








Biła go już tak długo, że na ciele mężczyzny prócz sporych sińców, zaczęła pojawiać się krew. Znajdowała się także na jej dłoniach zaciśniętych w pięści, ale nie zwracała na to uwagi. Prawdę mówiąc, podobało jej się to.
Nawet bardzo.
W końcu mogła wziąć odwet, zemścić się za tyle lat bólu, cierpienia i poniżania. Miała tego dosyć. Chciała dać mu nauczkę, by wiedział, że to, co jej robił, było złe.
Trwało to kilka lat, pięć, może sześć. W tym czasie co najmniej kilka razy była w ciężkim stanie, ale zawsze udało jej się podnieść i wrócić do normalnego życia.
Nie krzyczała, gdy bił ją gołymi rękami po całym ciele. Gdy uderzał pięściami w jej twarz. Gdy oczy tak napuchły, że niemal nic nie widziała.
Nie krzyczała, gdy kopał ją, mając na sobie ciężkie, skórzane buty.
Nie krzyczała, gdy nacinał jej ciało nożami tak mocno, że często obficie krwawiła.
Nie wydawała z siebie najmniejszego jęku nawet wtedy, gdy ją brutalnie gwałcił, często w sposób, który sprawiał jej ból.
W jej mniemaniu wciąż była atrakcyjną, niemal trzydziestoletnią kobietą.
Tylko że w jej przypadku było to przekleństwem.
Na życie erotycznie nigdy nie mogła narzekać. Od dnia ich ślubu nic się nie zmieniło. Wciąż było to piękne, namiętne doznanie, sprawiające olbrzymią przyjemność im obojgu.
Do czasu, aż Mariusz nie zaczął pić. Był od niej nieco starszy, miał obecnie trzydzieści dwa lata. Zawsze ciągnęło go do alkoholu, odkąd tylko go znała. Gdy popadł w nałóg po tragicznej śmierci brata, wszystko się zmieniło.
On się zmienił. W ich małżeństwie nic już nie było takie, jak wcześniej.
Odkąd pił, zaczął ją bić. Za każdym razem. A później, gdy była tak bolała, że nie miała siły wykonać jakiegokolwiek ruchu, kładł się na nią, albo obok i bezlitośnie ją gwałcił. Czasami kładł ją na sobie i pomagał jej się ruszać. Gdy nie chciała się wyprostować i zacząć wykonywać ruchów biodrami, dłońmi miażdżył jej piersi. Ściskał z całej siły, byle tylko nieco ją otrzeźwić. Jeśli to nie działa-ło, chwytał nóż – zawsze miał jakiś pod ręką – i przystawiał go do jej brodawek. Groził, że je poobcina. Dorota musiała więc przezwyciężyć własne cierpienie i poniżenie, żeby tylko zadowolić męża. Żeby sprawić mu przyjemność. Musiała być mu posłuszna we wszystkim, inaczej naraziłaby się na bolesne uderzenia ciężkim, skórzanym pasem prosto w goły tyłek.
Czasami, słysząc, że próbuje wejść po schodach do domu – choćby nie wiadomo, jak się starał, nie był w stanie zrobić tego subtelnie – postanawiała, że od samego początku złagodzi jego gniew. Kładła się wtedy z szeroko rozłożonymi nogami, albo na brzuchu, wypinając się w stronę drzwi w zapraszającym geście. Zwykle, gdy tylko zobaczył, że na niego czeka, zapominał o tym, że ma ją stłuc i czym prędzej do niej dopadał, zachowując się jak dzikie, nienasycone zwierzę. Przynajmniej wtedy jej nie bił…
W końcu jednak Dorota zdecydowała, że nie będzie dłużej pozwalać mu traktować się jak swoją zabawkę.
Była człowiekiem.
Miała swoją godność, do cholery.
Jej cierpliwość się skończyła. Postanowiła działać.
Pewnego wieczoru, jeszcze zanim wrócił do domu, wszystko sobie przygotowała. Cały plan, który powoli kreował się w jej głowie w ostatnim czasie zdawał się w końcu dojrzeć. Była gotowa. Miała przynajmniej taką nadzieję. Czekała na niego w sypialni, siedząc na skraju łóżka i pijąc wódkę prosto z butelki. Nie zapijała, pociągała łyk za łykiem. Jej umysł był już zbyt otępiały, by alkohol mógł stępić go jeszcze bardziej. W końcu, gdy dostrzegła, że w półlitrowej butelce została mniej niż połowa trunku, zaczęła się rozbierać. Jej ręce wędrowały po całym ciele, ostrożnie ściągając jedną rzecz po drugiej. Odsłaniały żałosny widok. Chude, niedoży-wione ciało, pokryte wieloma paskudnymi siniakami.
Strach przed pobiciem i nieustanny stres powodowały, że nie miała ochoty nic jeść.
Wyglądała strasznie. To zdumiewające, jak bardzo ludzkie ciało może się zmienić w tak krótkim czasie. Po kilku chwilach była naga. Czekała na Mariusza.
Po kilkunastu minutach przyszedł.
Usłyszała ciężkie, głuche uderzenie spadające nagle na drzwi. Przełknęła ślinę.
Zaczęło się.
Dotarło do niej, że już nie może się cofnąć.
Usłyszała, jak próbuje wsadzić klucz do zamka. Nie mógł trafić. Do jej uszu dobiegło ciche przekleństwo.
Uśmiechnęła się lekko, po raz ostatni unosząc butelkę i przeły-kając jej zawartość.
- Dobrze ci tak, draniu.
W końcu, po ciągnących się w nieskończoność kilkudziesięciu sekundach, wreszcie trafił w dziurkę. Usłyszała szczęknięcie zamka. Niemal natychmiast drzwi otworzyły się na oścież, uderzając w ścianę.
Zobaczyła go.
Stał w progu, pochylony. Sprawiał wrażenie wykończonego. Nawet słyszała, jak ciężko oddycha.
Wiedziała, że to tylko pozory.
On nigdy nie był wykończony. Zawsze miał siłę, by ją podręczyć.
Zrobił dwa kroki, wchodząc do mieszkania. Wyciągnął rękę i zatrzasnął drzwi.
Milczał przez chwilę. Zbierał siły?
- Mówiłem ci tyle razy, głupia kurwo, żebyś nie zamykała tych pierdo.. - uniósł głowę i urwał nagle.
Zobaczył Dorotę. Czekała na niego na łóżku.
Naga. W pozycji półleżącej, zmysłowo krzyżując nogi.
Zobaczył, jak uśmiecha się kusząco i wyciąga rękę, wołając go do siebie.
Wyszczerzył zęby, zaczynając zrzucać z siebie ubranie.
Lubił to.
W ciągu kilku sekund dopadł do niej i wspiął się na łóżko. Chciał wejść na nią, ale odepchnęła go nieśmiało.
- Połóż się, proszę.
Z lekkim ociąganiem spoczął na łóżku. Nie lubił, kiedy mówiła mu, co ma robić. To on tu rozdawał karty, nie ona.
Będzie musiał nauczyć ją posłuszeństwa. Ale najpierw zobaczy, co zaplanowała na dzisiejszy wieczór. Może, jeśli uda jej się go zadowolić, kara będzie mniej surowa.
Dorota przybliżyła się do niego i uniosła nad jego biodrami. Złapał ją i pociągnął w dół. Szybko i głęboko, tak, jak lubił.
Przez chwilę siedziała nieruchomo, ze spuszczoną głową, dysząc ciężko. Obserwował ją spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając się nieznacznie.
Widział jej piersi, unoszące się w rytmie oddechu. Wyciągnął ręce i zaczął je masować, i to dość mocno. Dorota, gdy tylko poczuła jego łapska na sobie, wzdrygnęła się. Uświadomiła sobie, że musi zaczął działać czym prędzej. Oparła się dłońmi o tors Mariusza i zaczęła lekko unosić biodra. Do góry i na dół, w starym, sprawdzonym rytmie. Jednak tak, jak zawsze, nie odczuwała żadnej przy-jemności z tego, co robiła.
Nie w takich warunkach. Nie, gdy robiła to pod przymusem i nie z własnej woli. Zacisnęła zęby i kontynuowała.
Po kilku minutach powolnej, usypiającej jazdy, ręce Mariusza opadły na łóżko, a on sam leżał luźno na łóżku. Wciąż jednak pozostawał w stanie gotowości.
Dorota zamknęła oczy.
Teraz, albo nigdy.
Drżące dłonie przesunęła nieco wyżej. Chcąc zachować równowagę, zwolniła swoje ruchy, starając się, by wyglądały na bardziej zmysłowe.
Przełknęła ślinę.
W końcu się przemogła.
Kobieta przesunęła palce na gardło męża. Na początku lekko, niby delikatna pieszczota, ale po kilku chwilach, gdy Mariusz nie wykazał najmniejszych oznak ożywienia…
Zacisnęła zęby.
Jego oddech powoli robił się coraz płytszy. Jej wręcz przeciwnie – zdawać by się mogło, że czerpie z tego jakąś dziwną, perwersyjną przyjemność.
Jej biodra wciąż unosiły się i opadały na krocze Mariusza.
W końcu się ocknął. Jego twarz powoli zaczęła sinieć. Ale ona była już zbyt zaangażowana w to wszystko, by przerwać. Wiedziała, że gdy to zrobi, pożałuje. Mariusz nie cofnie się przed niczym. Zatłucze ją na śmierć. Spojrzał na nią nieprzytomnie, nie wiedząc, cos się dzieje. Uśmiechnęła się do ponuro i przyspieszyła swoje ruchy, jednocześnie dusząc męża z całej siły.
Otworzył sine usta, próbując złapać trochę powietrza. Wyglądał teraz jak olbrzymia, czerwona ryba. Był obrzydliwy. Dorota nie wiedziała, co widziała w nim przez tyle lat.
Odpowiedź była prosta – nic. Żyła tyle czasu w strachu, bojąc się od niego odejść. Bała się, że ją znajdzie i zabije. Teraz jednak, w tej krótkiej, destrukcyjnej chwili, gdy przewracała swój świat do góry nogami miała pewność, że to co robi, jest słuszne.
Mariusz spróbował poluzować uścisk dłoni Doroty, ale był na to zbyt upojony alkoholem. Zaczął się pod nią wiercić, usiłując zrzucić kobietę z siebie, ale przewidziała to. Docisnęła tyłek do jego ud, przytwierdzając go do łóżka.
Widziała przerażenie w jego wytrzeszczonych oczach. Ten widok spowodował, że czuła niesamowicie silne podniecenie. Powoli, mała kula ciepła, ulokowana w jej podbrzuszu nabierała rozmiarów.
Czuła się wspaniale.
Jego ruchy pod nią w końcu zelżały. Źrenice zaszły mgłą i uciekły w tył głowy. Wiedziała, że to jej szansa.
Tyle miesięcy na to czekała. Teraz może się zemścić. Gdy była całkowicie pewna, że stracił przytomność i nic nie kombinuje, za-brała dłonie z jego gardła. Spojrzała na nie i zobaczyła, że się lekko trzęsą. To nic. Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech. Uniosła prawą pięść i opuściła. Pierwszy cios spadł prosto na nos. Kolejne na oczy, usta, policzki. Czuła pod palcami budowę jego czaszki. Każde uderzenie dodawało jej sił. Wkrótce pięści unosiły się i opadały w szaleńczym tempie, zamieniając siną twarz Mariusza w krwawą maskę. Jej dłonie także spryskane były krwią. W pewnym momencie dostrzegła to i wyszczerzyła zęby w przerażającym uśmiechu. Nie wiedziała, że jej twarz także jest zakrwawiona.
Wpadła w szał. Teraz już nic nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że wreszcie może się zemścić.
Po kilku minutach przerwała na chwilę, dysząc ciężko. Wciąż na nim siedziała. Nie przeszkadzało jej to. Dawno się tak nie czuła.
Pochyliła się nad i sięgnęła dłońmi pod poduszkę.
- I jak ci się to podoba, skarbie? – wyszeptała mu prosto w zma-sakrowaną twarz.
Spojrzała na jego pierś. Wciąż się unosiła. Dobrze. Miała na-dzieję, że tak szybko jej nie zostawi. Wyprostowała się i zamknęła oczy. W dłoniach trzymała wielki młotek kamieniarski. Był dla niej cholernie ciężki. Ale to dobrze. Drewniany trzon i tępy obuch były tym, czego potrzebowała. Aby go podnieść, musiała złapać go obiema rękami.
Uniosła go nad głowę i zamknęła oczy.
Młot runął na dół, prosto na twarz Mariusza. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, krew obficie trysnęła z pękniętej czaszki, ochlapując jej ręce, brzuch i twarz.
Ponownie się wyprostowała.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Skrwawione narzędzie opadło z głuchym łoskotem. Uniosła dłonie raz jeszcze. Fragmenty kości i mózgu skapywały z obucha na jej włosy i twarz.
Niespodziewanie poczuła, jak przyjemny, wszechogarniający dreszcz ogarnia całe jej ciało. Zaczęła niekontrolowanie drżeć. To było niesamowicie przyjemne uczucie, już niemal o nim zapomniała. Zaczęła ciężko dyszeć. Otworzyła oczy.
Doszła.
W końcu, po tylu latach osiągnęła orgazm.
Uśmiechnęła się szczęśliwa. Była wolna. Wreszcie zrzuciła z siebie kajdany, które krępowały ją przez tak długi czas.
Spojrzała na zmasakrowaną twarz swojego męża.
Tak, była szczęśliwa.
Uniosła głowę i oddała się rozkoszy, która w jakiś sposób dodała jej sił.
Ponownie uniosła młotek
Opadał coraz szybciej i szybciej.






14 września 2012







Brak komentarzy :

Prześlij komentarz