sobota, 25 maja 2013

K: Zakończenie Alternatywne.

Kaplica:

Zakończenie alternatywne



Marta wyskoczyła przez nowo powstałe okno i puściła się biegiem. Wybiegła na drogę, która przed bramą cmentarną wznosiła się delikatnie pod górę.
Biegnąc obróciła się w stronę kaplicy ewangelicko – augsburskiej.
Nikogo, ani niczego wokół niej nie było. Zupełnie, jakby to, co ich spotkało było tylko złym snem…
W pewnej chwili nadepnęła sobie na sznurowadło i przewróciła się z krzykiem. Spojrzała na kolano. Przez ciemny materiał jeansów dostrzegła powiększającą się z sekundy na sekundę ciemnobrunatną plamę. Do bramy zostało kilkanaście metrów.
Nie miała już sił.
Po policzkach spływały jej łzy.
Czarnooki stwór podążał za nią krok w krok. Obróciła się w jego stronę. Był dwa, może trzy metry za nią. 
Ponownie spojrzała w górę. Nie zdąży dobiec do bramy w takim stanie. Nawet jakby, to co dalej? Przecież nie ma pewności, że to, co zawładnęło jej przyjacielem nagle zrezygnuje i puści ją wolno.
Kątem oka dostrzegła coś wznoszącego się kilka metrów nad ziemię.
Krzyż. Ostatnia nadzieja.
Niezdarnie podniosła się na nogi i ostatkiem sił rzuciła w jego stronę. Ponownie się podhaczyła, tym razem o posadzkę, na której w Święto Zmarłych znajdowały się setki zniczy. Jej kolana z cichym stuknięciem uderzyły o marmur.
Chcąc nie chcąc, padła na kolana. Wzniosła głowę do góry, panicznie szukając źródła ukojenia. Bez trudu Go znalazła. Malutką figurkę, około dwóch metrów nad jej głową.
Choć było ciemno, miała wrażenie, że spod włosów opadających Mu na twarz rzuca na nią pełne cierpienia spojrzenie.
- Boże mój… - szepnęła – dopomóż mi. Proszę Cię. Ja, Twoja służebnica, wznoszę do Ciebie, o Panie wszechmocny modły. Wybaw mnie. Wybaw mnie ode złego. Proszę Cię. Bądź mi litościw, Stwórco wszechrzeczy. Tylko Ty znasz moją wiarę i tylko Ty możesz mnie ocalić od tego, co mnie czeka. Błagam Cię, Panie mój…
Gdy Marta żarliwie modliła się o ocalenie, stwór znalazł się za jej plecami. Nie atakował jej. Po prostu stał, z głową spuszczoną na piersi, spod byka wpatrując się w dziewczynę.
Jego postać otaczał niemal namacalny czarny obłok. Chmura, która cały czas pozostawała w ruchu. Nieraz zakrywała go tak, że całkowicie znikał w jej wnętrzu, by po chwili skurczyć się i przyjąć kształt czarnego płaszcza z głębokim kapturem.
Wzniósł ręce do góry i odrzucił głowę do tyłu.
- Surgite! Surgite mortui!
Na dźwięk tego odrażającego głosu tuż za swoimi plecami, Marta wzdrygnęła się przerwała modlitwę. Bała się obrócić. Wiedziała, co się za nią znajduje. W akcie rozpaczy podczołgała się do krzyża i z całych sił objęła jego podstawę cicho łkając. Choć strach przed nieuniknioną śmiercią, ba, może i czymś gorszym, niemal całkowicie ją paraliżował, czuła się… spokojnie. Jakiś dziwny spokój gościł w jej sercu, zupełnie, jakby jej oszalałe z paniki serce ktoś wziął w dłonie i delikatnie głaskał. Marta nie była do końca pewna, ale przypuszczała, że zawdzięcza ten spokój obecności Ducha Świętego. To On napawał ją otuchą, dawał jej siłę, by nie oszalała ze strachu.
Tymczasem to coś, co przejęło ciało Michała nadal stało bez ruchu. Jednak za nim… za nim był cień. Z mroku wyłaniało się całe mnóstwo postaci. Zdawało się, że otaczają ich ze wszystkich stron.
„Mnich” już miał podejść do Marty, gdy zatrzymał się w pół kroku. Spojrzał w górę.
Zaczynał lśnić.
Figurka na krzyżu zaczęła lśnić. Najpierw nieśmiało, jednak siła blasku wzrastała z sekundy na sekundę. Strumień olśniewającego światła zalał Martę, a po chwili zaczął rozprzestrzeniać się wokół krzyża.
Dziewczyna spojrzała w górę, nie mogąc uwierzyć, że jej modlitwy zostały wysłuchane. Razem ze światłem spłynęła na nią nadzieja. Nadzieja na to, że może jej się udać; że przeżyje. Oparła się plecami o twarde drewno i spojrzała w kierunku zjaw. Stały niewzruszone. Dostrzegła, że za tym
[Dobry Boże, co to jest?! Mnich?]
czymś, zgromadziły się dziesiątki, jeśli nie setki innych postaci. „Więc to nie mogła być iluzja”, pomyślała. Widziała je na własne oczy – milczące, stojące nieruchomo, spowite mrokiem postacie. Teraz, gdy oświetlił je blask z krzyża, mogła zobaczyć, jak wyglądają.
Już miała zacząć krzyczeć z odrazy i strachu, gdy nagle mnich podniósł do góry lewą rękę.
Marta dokładnie widziała, jak między czarnymi palcami prześlizguje się smolista chmurka.
Figurka Jezusa Chrystusa rozbłysła jeszcze silniej, tak potężnie, że straciła napastników z oczu.
W umyśle dziewczyny pojawiła się natrętna, rozpaczliwa myśl. Z początku Marta jej nie pojmowała, miała wrażenie, że to ktoś narzuca jej siłą swoją wolę. Nie, nie był to ten koszmarny stwór, ale… Ktoś inny. Czuła w tym poleceniu dobroć, miłość i… troskę.
Uczepiła się tej myśli, wstała i pędem puściła w kierunku cmentarnej bramy.
Biegła z uśmiechem na ustach, nie czuła już strachu, nie martwiła się, że być może to, co przywołał ten stwór właśnie zmierza bezgłośnie w jej stronę, unosząc się kilka centymetrów nad ziemią.
Była wolna. Przepełniała ją niewysłowiona łaska, jaka spłynęła na nią z krzyża. Zdawało jej się, że z każdym krokiem jest delikatnie unoszona w górę. Z lewego oka wypłynęła łza i natychmiast została porwana przez pęd powietrza.
Uda jej się. Jeszcze tylko kilkanaście kroków…
Jednak w jednej chwili jej radość opuściła jej ciało. Marta potknęła się i o mały włos ponownie się nie przewróciła.
To, co usłyszała, zmroziło jej krew w żyłach.
Z tyłu dobiegł ją odrażający odgłos, był to przeciągły dźwięk pękającego drewna, jednak umysł Marty pojmował to jako rozrywanie ludzkiej skóry.
Dziewczyna zadrżała na całym ciele. Za jej plecami przez kilka sekund panowała cisza, jednak po chwili ponownie do jej uszu doleciał z wiatrem odgłos, którego najbardziej się obawiała.
Usłyszała, jak krzyż z głuchym łoskotem pada na ziemię. Ziemia zadrżała lekko. Krzyż był wysoki na kilka metrów, więc miał też swoją wagę.
Marta poczuła się osamotniona. Była sama, jej przyjaciele nie żyli. Marcin został w kaplicy i Bóg jeden wie, co ten stwór z nim zrobił. Nagle poczuła przenikliwy chłód, od którego dostała gęsiej skórki. Odwróciła się i spojrzała w stronę,
[uciekaj]
z której przybiegła.
Nie wiedziała, czy to złudzenie, ale usłyszała w uszach czyjś szept. Jedno, jedyne słowo, które na powrót napełniło ją otuchą i dało nadzieję na przetrwanie.
Nie widziała już ani kaplicy, ani krzyża. Wszystko zasłaniał gęsty, czarny obłok.
Obłok, który zdawał się pędzić w jej stronę.
Z ust dziewczyny wydobył się cichy jęk rozpaczy. Pomyślała, że skoro to coś zniszczyło krzyż, który był jej jedyną obroną, to teraz nic nie stoi na przeszkodzie, by dobrało się do niej.
Nie tracąc ani chwili puściła się biegiem w stronę wyjścia. Już prawie…
W końcu jej się udało. Minęła bramę cmentarza. Ponownie się obróciła. Chmura również dotarła do bramy. Z jej wnętrza zaczęło coś się wyłaniać; jakaś postać. Po chwili Marta nie miała wątpliwości – to był on. Mrok ogarnął go całego, przyjmując formę czegoś w rodzaju czarnego habitu. Kaptur, który miał zarzucony na głowę opadał nisko, nic nie można było spod niego dostrzec.
Martą zaczęły wstrząsać dreszcze. Nie mogła nad nimi zapanować, jej ciało drgało jakby w rytmie jakiejś psychodelicznej muzyki.
Nie mogła się ruszyć. Zdawało się, że to ten mnich w końcu przejął nad nią władzę. Stała i patrzyła.
Monstrum ruszyło w jej kierunku. Obłok skumulował się wokół jego postaci, a Marta dostrzegła, że za nim nie było żadnych cienistych postaci. Kolejne złudzenie?
Zbliżył się do niej i stanął obok... Jej twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jego kaptura. Bała się spojrzeć wprost w jego mrok, żeby tylko nie zwrócił na nią uwagi.
Marta nawet z takiego bliska nie mogła dostrzec tego, co znajduje się w tych czeluściach.
Bestia jednak przekręciła głowę w jej stronę. Marta jęczała cicho ze strachu, modląc się w duchu, by nic jej nie zrobił.
Z ust doleciało ciche, przeciągłe syknięcie:
- Liber sum...
Ogarnięta panicznym strachem dziewczyna nie zrozumiała z tego ani słowa. Jej rozum jednak, choć sparaliżowany zaczynał powoli funkcjonować.
Dopiero, gdy mnich ją wyminął i wolnym krokiem ruszył przed siebie, Marta odetchnęła głęboko, z ulgą. Spojrzała w jego stronę i łzy szczęścia popłynęły jej po twarzy.
- Ja żyję… - wyszeptała cicho.
Nim straciła świadomość w jej umyśle pojawiła się ostatnia, chaotyczna myśl.
Zło, które dotąd spoczywało uśpione w podziemiach cmentarza, za ich pośrednictwem zostało uwolnione. Słowa, które jej powiedział, mogły znaczyć tylko jedno.
Jestem wolny.








4 października 2010

4 komentarze :

  1. To była super historia i wciąż czuję niedosyt co się stało z Marcinem ? Czy wrócił do Marty?

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam zapoznać się z powieścią "Kaplica: Requiem", która jest ciągiem dalszym wydarzeń z "Kaplicy". W niej są zawarte wszystkie odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. ŚWIETNA! Gościu,ale ty masz talent!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, ale jestem tylko amatorem, wciąż się uczę... ale miło mi, że się podoba :)

    OdpowiedzUsuń