niedziela, 19 maja 2013

"Kaplica".

Część I debiutanckiego opowiadania, zatytułowanego: "Kaplica". To od niego wszystko się zaczęło...












- To jak, idziemy?
- No nie wiem... - Marta nadal nie była przekonana.
- Nie bój żaby, będę z tobą – rzekł Marcin, obejmując lekko Martę w pasie.
Według propozycji Michała cała grupa, czyli Marta, Marcin, Paulina i Mariusz mieli wybrać się wieczorem na cmentarz. Nie ustalili jeszcze, którego dnia, ani o której godzinie mieliby pójść. Wstępne ustalenia były takie: mieli udać się tam około godziny dwudziestej drugiej, może nawet dwudziestej trzeciej, im później, tym lepiej. Wcześniejsze godziny nie wchodziły w grę – po terenie cmentarza mogło kręcić się zbyt wielu ciekawskich.
A nie chcieli, by ktoś ich zauważył.
Chcieli – nie, to Michał chciał – spróbować dostać się do kaplicy ewangelicko – augsburskiej, która mieściła się na owym cmentarzu. W jakim celu? Spędzenia w niej nocy. Michał był pewien, że nie wszyscy wytrzymają w środku przez całą noc. Oczywiście pod warunkiem, że uda im się dostać do środka... Jednakże tym Michał najmniej się martwił – zawsze można wziąć skądś jakiś ka-mień i za jego pomocą dostać się przez okno. Nieprawdaż?
Paulina w przeciwieństwie do Marty od razu pod-chwyciła propozycję i zaczęła namawiać pozostałych. Prócz Marty również Mariusz nie wykazywał większej ochoty na wyprawę.
- I co niby będziemy tam robić? Siedzieć całą noc na ziemi i opowiadać sobie straszne historyjki? – jego głos był sceptyczny.
- Stary, nie przesadzaj, to może być najlepsza noc w naszym życiu. Kto wie, może będziemy sobie opowiadać te historyjki? Żeby zbudować klimat. - Michał nie dawał za wygraną.
- Michu, jest jesień... Wiesz, że będzie nam cholernie zimno? A poza tym pomyślałeś chociaż, jak się dostaniemy do środka? Wejdziemy sami, czy poczekamy, aż ktoś nam otworzy?
Michał westchnął.
- Tym będziemy się martwić na miejscu. Mam już pewien plan. - zrobił krótką przerwę, po czym kontynuował – Kto idzie ze mną?
Marcin milcząc podniósł wzrok na Michała. Nie odezwał się. Czekał, co na to reszta.
- Ja idę! - zawołała Paulina entuzjastycznie.
- A wy? - Michał zwrócił się do pozostałej trójki.
Marcin wciąż wpatrywał się w niego, jakby samym wzrokiem chciał mu to wybić z głowy. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał cichy głos Mariusza.
- Idę.
Michał uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Martę i Marcina. Marta wciąż się wahała. Między chłopakami pojawiła się milcząca nić porozumienia.
- Pójdę z tobą, przyjacielu. I obym tego nie żałował...
- Nie będziesz. – Michał nie mógł już usiedzieć na miejscu.
Została jeszcze Marta – ciągle niezdecydowana. Przez chwilę milczała, po czym powoli skinęła głową.
Michał klasnął w ręce, wziął piwo ze stołu i upił spory łyk.
- A może by tak... dzisiaj? - spytał drżącym głosem – Dopiero dochodzi dziewiąta – akurat do dziesiątej się przygotujemy.
- Co masz zrobić jutro, zrób dziś – będziesz miał dwa dni wolnego.... czy jakoś tak?... - mruknął Marcin.
- No dokładnie! - Paula, podobnie jak Michał nie mogła już wytrzymać, ba, straciła nawet ochotę na zimne piwko. - Michał, co robimy?
- Przede wszystkim – rzekł Michał nagle poważniejąc – musimy się odpowiednio ubrać. Mam na myśli jak najciemniejsze stroje. Przypuszczam, że nikogo nie zastaniemy o tej porze na cmentarzu, jednak wiecie, różnie bywa, jakieś pijaczki mogą się szlajać i gdy nas zobaczą, narobić hałasu. Następna kwestia – gdy podejdziemy do kaplicy, musimy dostać się do środka, to chyba oczywiste. Drzwi będą zapewne zamknięte, więc zostają nam okna. Z tego, co pamiętam, są zamknięte na cztery spusty, jednak możemy zaopatrzyć się po drodze w jakiś większy kamień, czy nawet cegłę, wybić delikatnie szybę...
- Nie - odezwał się Marcin ponuro. - Z tego, co wiem, to żebyśmy się zmieścili wszyscy, a przy okazji przypadkiem nie popodcinali sobie żył przy wchodzeniu do środka, trzeba będzie wybić większą część okna... o ile nie całe.
- Masz rację - Michał spojrzał na niego bez śladu gniewu. - Właśnie dlatego idziemy tam tak późno. Gdy już wybijemy szybę będziemy musieli sobie pomóc przy wejściu. Najpierw podsadzimy dziewczyny, a potem sami się jakoś podciągniemy. Macie jeszcze jakieś pytania?
Nie mieli.
Po chwili Michał był gotowy – czarna bluza z kapturem, ciemne jeansy, czarne adidasy przygotowane w przedpokoju.. Mariusz zawiózł resztę do domów, aby się przebrali. W tym czasie, choć od dawna było już ciemno, niebo zasnuły ciężkie, ołowiane chmury. Z oddali zaczęły dochodzić odgłosy nadchodzącej burzy. Drzewa na cmentarzu powoli rozpoczęły swój obłędny taniec. Wyginały się na boki, zawodząc przy tym cicho. Wzywały deszcz. Na ziemię zaczęły spadać pierwsze, wielkie krople – zwiastun ulewy, która miała niebawem nadejść nad Nową Sól. Wiatr powoli przybierał na sile, jeszcze wprawdzie nie wiał z taką mocą, by mógł przewrócić wazon z kwiatami, ale zdmuchnąć liście z grobu – owszem.
Michał podszedł do okna i po raz ostatni wyjrzał na zewnątrz. Z balkonu widział jedynie jedną trzecią cmentarza. Nawet na takim małym skrawku terenu dało się dostrzec migoczące światełka.
Spojrzał na ciemne niebo. „Tej nocy – pomyślał – muszę pokonać mój strach...
Kilka minut później rozległ się dźwięk domofonu – przyjechali. Michał szybko założył buty, chwycił klucz od domu, i już, już miał z niego wychodzić, gdy w progu drgnęło mu serce. Obrócił się i rozejrzał po przedpokoju. „Jeszcze masz czas, jeszcze możesz się z tego wycofać... Nikt nie będzie miał ci tego za złe. Przecież oni też się pewnie w głębi serca boją...
- Nie – rzekł do pustego mieszkania – Idę.
Zamknął drzwi na klucz, zbiegł po schodach i wyszedł na zewnątrz. Zimne, wieczorne powietrze uderzyło go w twarz, aż zabrakło mu tchu. Gdy zmierzał do samochodu Mariusza jedna z kropel deszczu spadła mu na lewą dłoń, rozpryskując się jak wielka bańka mydlana.
Marta siedziała na miejscu pasażera, za nią Marcin i Paula. Michał usiadł po jej prawicy i ruszyli. Gdy dojeżdżali do cmentarza i skręcili w prawo, obrócił się jeszcze i w tylnej szybie dostrzegł swój balkon. Nawiedziło go jakieś dziwne uczucie, zupełnie, jakby – choć to bezsensowne – zostawiał coś za sobą.
Wjechali na małe wzniesienie, minęli „Malwę”, sklep naprzeciwko cmentarza, do którego Michał nieraz chodził po zakupy, aż dotarli do skrzyżowania: po prawej mieli ulicę Hutniczą, gdzie mieszkała jego ciotka. Skręcili w lewo, w stronę bramy cmentarza.
Brama, którą Michał widział z balkonu została zamknięta kilka lat temu, teraz funkcjonowało tylko jedno wejście, od strony ulicy Wandy.
Mariusz zaparkował niedaleko wejścia i wyjął klucz ze stacyjki. Przez chwilę panowała cisza.
- Idziemy? - spytał Marcin.
Marta, która siedziała sztywno i wpatrywała się przed siebie skinęła głową i jako pierwsza odpięła pas, po czym otworzyła drzwi. Do środka wtargnęło wilgotne powietrze. Reszta zrobiła to samo.
Wysiedli. Na zewnątrz było znacznie chłodniej, niż przed kilkoma minutami. Na ich skórach co chwilę pojawiały się malutkie kropelki deszczu. Ruszyli. Paulina i Marcin szli pierwsi, Marta z Mariuszem za nimi. Michał na końcu.
Dotarli przed wejście. Z oddali do ich uszu dobiegł stłumiony grzmot, który mimo leniwego szumu kropel spowodował u nich gęsią skórkę.
- No, to jesteśmy – odezwał się Michał.
Wejście na cmentarz składało się z dwóch bram: większej – dla karawanów, i mniejszej – dla odwiedzających. W związku z tym, iż obie zawsze były otwarte ludzie i tak wchodzili tą większą, na furtkę nie zwracając uwagi. Przecież to oczywiste, bo któż z nas robiłby inaczej?
- Z tego, co widzę, chyba nie ma już nikogo – rzekł Mariusz.
- No i elegancko – odparł Michu.
Marta, nic nie mówiąc, jako pierwsza przekroczyła „próg” cmentarza. Nigdy by się nikomu do tego nie przyznała, nawet przed samą sobą, ale... coś ją tam ciągnęło, niemalże czuła dłonie zaciskające się na jej ramio-nach i ciągnące ją w głąb, coraz dalej i dalej, bez możliwości powrotu. Nie wiedziała, że nie jest sama – inni też czuli coś podobnego, jednakże o ile Marta twierdziła, że jest to jakaś siła duchowa, Michał składał to na karb adrenaliny, która coraz szybciej płynęła w jego żyłach.
Niebo już było zachmurzone w całości, nie zapowiadało się na to, by nadchodząca burza miała ominąć Nową Sól. Krople wielkości monet zaczęły regularnie spadać na wysuszoną ziemię. Przez ostatnie kilka dni panował nieznośny skwar; powietrze było tak gęste, że aż falowało. Ludzie wychodzili z domów jedynie późnymi popołudniami, całe godziny spędzając przed wentylatorami, bądź kisząc się przed telewizorami. Ta burza miała rozładować napięcie, które dziś do południa osiągnęło już poziom kulminacyjny; miała być zbawieniem dla działek, ogródków, ale przede wszystkim dla ludzi – słodkie odkupienie dla staruszek, które w ten upał nie mogły wyjść nawet do kościoła, jak to miały w zwyczaju. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie kolidowało to z argentyńskimi, czy brazylijskimi (co za różnica) tasiemcami, które namiętnie oglądały.
Po tej nocy babcie miały wyjść ze swych domów i podzielić się ze sobą nowymi, szokującym informacjami z najnowszych odcinków swoich ukochanych telenowel. Bardzo możliwe, że te uduchowione, po usłyszeniu cennych wiadomości, mogły mieć drobne problemy z prawidłową pracą serca, no ale cóż - nie od dziś wiadomo, że jeśli nie świat, to wykończą cię ludzie.
Marta odwróciła się do przyjaciół.
- Ruszycie się wreszcie, czy będziecie tam stać, aż całkiem przemokniecie? - Woda spływała już po jej kasztanowych, bujnych włosach, nadając jej niepowtarzalnego uroku. Sporo kropel było również na ciemnoszarym płaszczyku, który Marta miała na sobie.
Marcinowi, gdy to zobaczył, serce zaczęło bić mocniej.
Przyjaciele dołączyli do niej. Jedynie Michał został w miejscu. Marcin, będąc już na terenie cmentarza obrócił się przez lewe ramię; na jego długich, ciemno - herbacianych włosach także błyszczały krople.
- Ej, a z tobą co? Idziesz? - spytał, marszcząc brwi.
-Tak... - odparł Michał leniwie – Już idę.
To były najdłuższe trzy kroki w jego życiu. Wydawało mu się, że porusza się jakby w zwolnionym tempie, że wszystko wokół ucichło, ba!, że patrzy się na niego z oczekiwaniem.
Co zrobi?
Stchórzy?
Czy wejdzie tam?
Przezwycięży swój strach i słabości???
Michał patrzył jak zahipnotyzowany na swe stopy, które, zdawać by się mogło – poruszały się bez jego ingerencji.
Jeden krok...
Drugi...
Już był na wysokości bramy. Paula, Marta i Mariusz także się w niego wpatrywali.
Jeszcze troszeczkę.
[wejdź]
Michu nie wiedział, co mu się stało. Nagle zapragnął uciec stamtąd jak najprędzej. Jednakże to on był pomysłodawcą,
[wejdź]
tej szalonej idei, więc jeśli teraz ucieknie, przyjaciele go wyśmieją. Nie powinni tego robić, ale jednak obawa jest…
Nie wyśmieją. Nie są tacy. Wiedzą, że się boi. Zresztą sami pewnie czują strach. Kto by nie czuł? Nadchodzi burza, a z tego, co słychać, wcale nie byle jaka, w dodatku zamierzają całą noc spędzić na cmentarzu, w dodatku w jakiejś opuszczonej kaplicy. I nawet nie mogą… nie, nie chcą, nie chcą się wycofać. Chcą mu towarzyszyć, bez względu na wszystko.
Albo są zdrowo szurnięci, albo… co bardziej prawdopodobne – kochają go.
I to jest najważniejsze. Michał wiedział, że nie wycofają się, będą z nim do końca, nawet…. Nawet, jeśli…
Nie.
To przecież zwykła noc. Tyle, że…
- Michu! – to był Mariusz. Wciąż na niego czekali.
Do końca…
Głos Mariusza podziałał na niego niczym kubeł zimnej wody. Michał podskoczył i wreszcie postawił ten jeden krok. Znalazł się na cmentarzu.









Brak komentarzy :

Prześlij komentarz