środa, 22 maja 2013

"Kaplica", cz. IV.

Część IV:




O północy spali wszyscy, z wyjątkiem Michała. Od dawna korciło go, by zobaczyć, co znajduje się w północnej części kaplicy. Po cichu rozpiął plecak, wyciągnął jedną latarkę i wstał. Włączył ją, chwiejny strumień światła padł najpierw na drzwi, potem na okna i na ziemię pod nogami. Przeszedł kilkanaście kroków i uniósł latarkę do góry. Zobaczył tylko jedną rzecz, lecz wryła mu się w pamięć tak głęboko, że nawet gdyby chciał, nie mógł wyrzucić tego wspomnienia z głowy.
Gdy przesuwał latarkę w górę, jej promień padł na stary, drewniany ołtarz, stojący we wnęce. Na prawo, skryte w cieniu stały trzy, również drewniane katafalki. Za ołtarzem znajdowała się około dwumetrowa przestrzeń, zaś przy samej ścianie…
W tym momencie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Podskoczył przerażony i upuścił latarkę. Spadając mignęła pożegnalnym strumieniem światła, po czym roztrzaskała się o posadzkę. Już miał wrzasnąć ze strachu, gdy usłyszał głos przyjaciela:
- Cii, to ja…
Marcin.
- Cholera, aleś mnie wystraszył… widziałeś? – spytał Michał.
- Krzyż?
- Tak.
- Jest straszny. Kto mógł zrobić coś tak haniebnego???
- Nie wiem… Ale wiem jedno – na pewno nie jest normalny, za to na pewno niebezpieczny.
- Jak myślisz, kiedy ten ktoś to zrobił?
- Przypuszczam, że już po zamknięciu kaplicy, ba, wydaje mi się, że całkiem nie dawno… A ołtarz? To chyba było dawno.
- Tak, ołtarz tak, ale krzyż?
Na ołtarzu, który miał nieco ponad metr długości, leżał szkielet człowieka. Był to człowiek niskiego wzrostu, skoro się zmieścił cały. Marcin brał pod uwagę możliwość, że to mogło być dziecko, jednakże przy braku światła nie mógł tego ocenić. Wrócił więc do plecaka i wyciągnął drugą latarkę. Włączył ją i skierował światło na ołtarz. Podchodząc nieco bliżej dostrzegli, że ów człowiek był naprawdę niski, mógł mieć około półtora metra.
Ponadto, Marcin spostrzegł, że najprawdopodobniej była to kobieta.
- Widzisz? – powiedział, wskazując palcem miednicę. – Kość krzyżowa żeńska jest krótsza, szersza i bardziej płaska niż męska. Talerze biodrowe u kobiet są bardziej rozchylone, wobec czego miednica żeńska jest szersza.
Michał pokiwał głową. W takich sytuacjach cieszył się, że jego przyjaciel studiuje medycynę.
- Spójrz – rzekł Michu. - A jak wytłumaczysz to?
Marcin spojrzał na klatkę piersiową kobiety.
- Dobry Boże… - szepnął.
Na wysokości mostka była dziura o średnicy około trzech centymetrów – mogli się jedynie domyślać, jakim torturom była poddawana.
- Kości sugerują, że coś wdarło się do jej ciała. – mruknął Michał.
Racja, były zagięte do środka.
- Zupełnie, jakby ktoś wsadziłby jej rękę w klatkę i… i co? Wyciągnął jej serce??? Kto by się zdobył na taki odrażający czyn???
- Opętaniec. Innego słowa nie znam, na opisanie tego … nie jest nawet godzien, by nazywać go Człowiekiem.
W tej chwili do ich uszu dobiegł kolejny szept:
- Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate*
Głos nadal był sympatyczny, choć teraz pojawiła się w nim jakby groźba i… i coś jeszcze.
Ostrzeżenie.
Tym razem nie wibrował w ich uszach tam mocno, jak poprzednio, lecz wciąż sprawiał ból.
Marcin skierował latarkę w stronę dziewczyn: dzięki Bogu ciągle spały.
Odwrócił się do ołtarza, na którym w świetle latarki można było dostrzec czerwone plamy po krwi, która pewnie obficie lała się z ran ofiar. Spojrzał na krzyż. Wisiał do góry nogami. Na nim był Jezus Chrystus, skierowany głową w dół.
- O, Matko… szepnął.
- Pst! – dobiegł go cichy głos Michała. – Chodź tutaj!
Marcin oderwał wzrok od sprofanowanego krzyża i podszedł do niego.
- Co… - głos załamał mu się w gardle.
Między ołtarzem a krzyżem była dziura w ziemi. Niewielka, lecz rozmiar kazał sądzić, że zmieści się w niej dorosły mężczyzna.
- Co to jest, do diabła?!
- Nie wiem, wydaje się, że to zejście do jakiegoś podziemnego tunelu…
- Tunel pod cmentarzem? Przecież tu są trumny…! Musiałby znajdować się głęboko pod ziemią…
- Daj latarkę – szepnął Michał.
Marcin podał mu ją i uklęknął naprzeciwko niego. Michu wsadził dłoń do środka, starając się rozświetlić wnętrze dziury.
Gdy włożył rękę na wysokość łokcia wszystko zaczęło dziać się w błyskawicznym tempie.
Do ich uszu dobiegł nagle przeraźliwy krzyk z głębi kaplicy.
Paulina.
Marcin poderwał się, chcąc ruszyć na pomoc dziewczynom. Jednak niemal w tym samym momencie usłyszał charkot Michała i zobaczył, jak coś wciąga go do środka.
Tymczasem do Pauliny dołączyła Marta. Był niemal pewien, że coś wykrzykuje, ale przez echo (niewielkie, ale jednak) nie był w stanie rozróżnić słów.
Michał poczuł, jak coś oślizgłego chwyta go za rękę. Zaciska uchwyt, jednocześnie parząc mu nadgarstek. Wydał z siebie zduszony krzyk. Próbował się zaprzeć i odsunąć od dziury, jednak to coś, co go złapało, było bardzo silne. Jednym mocnym szarpnięciem sprawiło, że chłopak wpadł do dziury, po drodze rozcinając sobie czoło o ostre krawędzie rozwalonej w tym miejscu posadzki.
Marcin stanął przed ciężkim wyborem. Mimo iż wszystko działo się w ułamku sekund, jemu zdawało się, że trwa całą wieczność. „Co robić? Co robić? Co robić, do cholery?!?!
Marcin był rozdarty na dwoje.
Musiał wybierać między dziewczyną, którą kochał, a swoim najlepszym przyjacielem.
To był najtrudniejszy wybór w jego życiu.
Kogo wybrać???
Przypomniał sobie zdanie, które Michał często mu powtarzał w ciężkich dla niego chwilach:
- „Czy kochasz…?”
- Nie wiem… - odpowiadał wtedy.
- Wydaje mi się, że gdy nadejdzie dla ciebie godzina próby, wejrzysz w głąb swojej duszy i znajdziesz na nie odpowiedź…
Marcin wierzył, że to jest ta godzina.
Godzina próby.
Zgodnie z przypuszczeniami przyjaciela, spojrzał w głąb siebie i znalazł odpowiedź.
W tych ułamkach sekund, które decydowały o życiu jego przyjaciół, doznał olśnienia – jego umysł zalała fala oślepiającego światła.
Kochał.
Był tego pewny.
Kochał ich wszystkich.
Podjął już decyzję.
Uklęknął przy dziurze, i wyszeptał tylko dwa słowa:
- Wrócę, bracie.
Po chwili zerwał się na równe nogi i pędem puścił się w stronę dziewczyn. Gdy wybiegł przed ołtarz ujrzał straszną scenę: Martę, która stała tyłem do niego i Paulinę… Była w objęciach szarego potwora.
Jej głowa była bezwładnie przekrzywiona na prawą stronę, nogi podrygiwały w spazmach niewyobrażalnego bólu przeszywającego jej ciało.
Stwór wygryzał właśnie spory ochłap mięsa z jej szyi.
Z oczu dziewczyny płynęły perliste łzy.
Marcin podbiegł do Marty, objął ją w pasie i próbował jak najszybciej zaciągnąć za ołtarz.
Dziewczyna szarpała się, stawiała opór, chciała pomóc Paulinie, jeszcze nie docierało do niej, że dla jej przyjaciółki jest już za późno.
Marcin krzyczał jej do ucha.
- Chodź, musimy się pospieszyć…! Musimy stąd uciec…! Jej już nie pomożesz…! No chodź!!!
- Niee! Nieee! NIEEEE!!! – krzyczała otępiała dziewczyna wciąż usiłując się wyrwać z objęć i pobiec do Pauli.
- CHODŹ! – krzyknął Marcin ostatni raz i siłą pociągnął ją ku ołtarzowi.
Marta wciąż zawodziła, ale jej nogi niemal automatycznie utrzymywały tempo narzucone przez Marcina.
Gdy dobiegali do ołtarza, ujrzeli, jak monstrum odrzuca zwłoki Pauliny (odgłos, z jakim uderzyły o ziemię miał na zawsze pozostać w pamięci obojga) i rusza w ich kierunku.
Marta krzyknęła zrozpaczona, była pewna, że idzie po nią i zaraz ją zabije.
Jednak… ponownie rozległ się głos:
-NON**!
Nie był już miły, o nie! Teraz był przepełniony gniewem – wnętrze kaplicy zabrzmiało od jego potęgi, szyby z trzaskiem wypadły z okien. Świeże, wilgotne powietrze ze świstem wleciało do środka. Po chwili ujrzeli jak zombie, będąc już w połowie drogi unosi się w powietrze i przelatuje niemal przez całą długość budynku i uderza w ścianę na lewo od wrót.
Marta i Marcin stali skamieniali. Nie wierzyli własnym oczom: stwór zamienił się… w kupkę prochu. Uderzając w ścianę, przemienił się w obłok popiołu, który po chwili przekształcił się w małą czarną kupkę na posadzce.
Zapadła cisza.
Marcin nagle przypomniał sobie o Michale, krzyknął ze zgrozą i znów szarpnął Martą.
Znów znaleźli się przy dziurze.
- Chyba nie myślisz, że tam zejdę! – krzyknęła Marta przerażona.
- Musimy! – Marcin miał łzy w oczach – Michał tam wpadł!
- O, Boże! – jęknęła Marta i znów załkała.
- To może być nasz jedyny sposób ucieczki stąd.
- Nie wejdę tam… - Marta miała źrenice wielkości główki pinezki, serce biło jej tak, jakby zaraz miało wyrwać się z klatki piersiowej.
- O, Boże, a co to?!
Marta spojrzała na krzyż i na ołtarz.
- O Boże o Jezu o Boże o Matko o Matko Boże dopomóż mi tak bardzo się boję strzeż mnie o Panie w Tobie zaufałam nie zawstydzę się na wieki bądź mą opoką bądź mą tarczą mocą i pieśnią zachowaj mnie od złego wybaw mnie od zła o Boże o Boże o Boże… - wyrzuciła z siebie jednym tchem i zachwiała się.
Już miała zemdleć, gdy Marcin chwycił ją w ramiona
- Jestem przy tobie, Marto, jestem… - to mówiąc pocałował ją w czoło a potem w usta. – Jestem przy tobie.
Miała półprzymknięte oczy. Była na granicy świadomości. Potrząsnął nią. Bolało go, że musiał być wobec niej brutalny, ale nie miał wyboru.
- Marta słyszysz mnie?! – krzyknął jej prosto w twarz.
- Taak.. – odezwała się niemrawo. – Kocham cię, Marcin naprawdę.. – gdy mówiła te słowa jej oczy nabrały żywszego blasku.
Prawą ręką dotknęła jego policzka
- Ja ciebie też, Martuś – wyszeptał zupełnie szczerze. – Ja ciebie też… Musimy tam zejść. Obiecałem Michałowi. Obiecałem, że po niego wrócę.
Kiwnęła głową. Zdawała się być już w pełni przytomna. Możliwe, że pocałunki Marcina tchnęły w nią siły życiowe, bo jako pierwsza podeszła do dziury.
Popatrzyli sobie w oczy.
- Kto pierwszy? – spytała.
- Wybacz, ale tym razem ja. Jeśli coś ma się stać, wolę doświadczyć tego na własnej skórze. Nie chcę, by ci się coś stało.
- Dziękuję – Marta była wzruszona, w oczach miała łzy.
Marcin usiadł na posadzce i spuścił nogi w mrok. Spojrzał na Martę.
- Kocham cię – szepnął
- Ja ciebie też – odparła i uśmiechnęła się do niego.
Mógłby sobie pomyśleć, że to tylko czcze gadanie z jej strony, jednak ten uśmiech… był taki szczery. I te jej błyszczące się oczy. Wiedział, że mówi prawdę.
Był tego pewien.
Skinął głową i wskoczył do środka.
Marta podeszła do dziury i spojrzała w dół. Ciemno, choć oko wykol.
- I jak? – krzyknęła.
- Jestem cały! Skacz! – głos Marcina napełnił ją otuchą.
Usiadła na krawędzi, tak, jak przed chwilą Marcin i również skoczyła.
Znaleźli się w tunelu.
Na Boga, naprawdę tam zeszli.







*Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate - porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie.
**Non - łac. "nie"



[W chwili, gdy Marcin i Michał stoją przy ołtarzu, polecam włączyć motyw muzyczny Kaplicy, przy którym to pisałem właśnie tę scenę: http://www.youtube.com/watch?v=JWt0Aa5YxsQ ]



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz