środa, 22 maja 2013

"Kaplica", cz. III.

Część III:




Michał kątem oka dostrzegł, że to Marta; stała po jego lewej stronie. Nie sposób było dostrzec, że z przerażenia drżała na całym ciele.
Raptem poczuł bolesnego kuksańca w żebra.
- Patrz. – usłyszał szept Marcina.
Chłopak ponownie spojrzał w okno. Szybko odnalazł wzrokiem istotę z cegłą. Gdy zobaczył, jak zaciska pięść, a z jej wnętrza wysypuje się ciemny proszek, ogromnym wysiłkiem woli zdusił w sobie przemożną chęć wrzaśnięcia ile sił w płucach i skulił się pod oknem. Pozostali niemal natychmiast do niego dołączyli.
- O jasna dupa! Widzieliście to?! – Marcin też zdawał się być śmiertelnie przerażony.
- Co to za diabelstwo? – spytał Mariusz. Oczy miał szeroko otwarte, usta lekko mu drżały.
Michał, który po raz pierwszy zaczął żałować, że wypowiedział na głos swój szalony pomysł przyjścia tutaj, odkopał w pamięci sytuację sprzed paru dni.
Siedział przy komputerze, a ten genialny pomysł, jak mu się wtedy wydawało dopiero kiełkował w jego umyśle. Postanowił, że poszuka w Internecie informacji na temat cmentarza. Znalazł. Z lektury kilkunastu zdań dowiedział się, że kilkadziesiąt lat temu, gdy cmentarz był odnawiany, ekshumowano z niego około stu pięćdziesięciu zwłok. Wprawdzie zostały na nowo pochowane na wyremontowanym cmentarzu, ale…
Cóż… Najwyraźniej im się to nie spodobało.
Więc teraz wrócili tutaj, by spocząć na ziemi, w której ich początkowo pochowano.
Bzdura.
Michał wyłączył się z rozważań przyjaciół i oddał się własnym kontemplacjom.
Co powiedział ten głos? Drugie słowo to mortui, czyli coś związanego ze śmiercią. Tak. A pierwsze? To było coś na „s”… SurrSurgiSurgite? Czy aby na pewno?
Nieświadomie zaczął pocierać skronie, usiłując przypomnieć sobie, co to znaczy. Metodą skojarzeń zdołał sobie przypomnieć trzy słowa: surgosurrexisurrectum… Wyrazy bliskoznaczne. Synonimy.
Wznieść…
Powstawać…
Wyczyścił umysł z emocji i tego, czego był dziś świadkiem i nagle doznał olśnienia.
Powstawać!
Surgite mortui znaczy… Powstańcie z martwych!
Powstańcie z martwych! Jakież to logiczne!
Dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów.
Dobry Boże… czy to możliwe?
Czy to możliwe, że te istoty za oknem, to owe zwłoki wspomniane w historii cmentarza…?
Zombie?
I kolejny szok: przecież ich było sto pięćdziesiąt!!!
Michał zerwał się na równe nogi i wyjrzał przez okno.
- Co jest? – spytał Marcin.
Michał zamiast odpowiedzieć, wpatrywał się w czarną noc za oknem. Zombie, który zmiażdżył cegłę zwykłym zaciśnięciem pięści stało tam gdzie wtedy: na wprost okna, za żywopłotem. Dzięki Bogu nie ruszył się z miejsca. Michał wysilił wzrok i ujrzał około dwudziestu innych, za nim, i po bokach.
- Dobry Boże… - szepnął.
Odwrócił się od okna, podbiegł do przeciwległych okien i także wyjrzał na zewnątrz
To samo.
Dziesiątki zombiech.
Opuścił głowę i powoli wrócił do reszty.
- Są wszędzie… - rzekł.
Miał wyrzuty sumienia. To wszystko przez niego. To jego wina. On jest za to odpowiedzialny. Jeśli komukolwiek
[milcz]
z jego przyjaciół stanie się krzywda, on będzie winny. To wszystko przez niego… Gdyby nie on, wszyscy siedzieliby bezpieczni w ciepłych domach. Z lewego oka wypłynęła łza. Dzielnie przebyła pory na jego skórze, po czym niespodziewanie zakończyła swą wędrówkę na kości poniżej żuchwy.
- Co to za stwory? Czego chcą? – spytała Paula siadając po ścianą.
- To zombie. – rzekł Michał. – Otoczyły całą kaplicę.
- Zombie?! – krzyknął Marcin. – Jakim cudem…
- Kilka dni temu czytałem w Internecie historię o tym cmentarzu – przerwał mu Michał martwym głosem. – Znalazłem wzmiankę, że przy odnawianiu cmentarza dokonano ekshumacji stu pięćdziesięciu zwłok, które potem ponownie pochowano po remoncie. Nie zwróciłem na to większej uwagi, bo i po co… Dziś, gdy usłyszałem ten szept, te dwa słowa… „surgite mortui”, przy odrobinie wysiłku przypomniałem sobie, co znaczą. Są często spotykane na starych grobach i znaczą: powstańcie z martwych….
Michał zamilkł i skłonił głowę.
- Czyli… - zaczął Mariusz. – Ten głos, który słyszeliśmy… wezwał je? Te ciała? Wskrzesił?
- Obawiam się, że tak… - mruknął Marcin.
Nagle, Mariusz bez żadnego ostrzeżenia złapał Michała za kurtkę i szarpnął nim do góry.
- To twoja wina! Gdyby nie ty, nie było by tu nas! Wszystko przez ciebie! Gdy te zombiaki coś mi zrobią, będziesz się tłumaczył przed Sandrą, zobaczysz! Albo nas stąd wyciągniesz, albo tak cię załatwię, że rodzona matka cię nie pozna!
Głowa Michała latała na prawo i lewo, do przodu i na boki, dokładnie tak, jak szarpał go Mariusz.
- Quanta ignoranza è quella che v'offende*…! – ponownie rozległ się cichy głos, niemalże melodyjny, lecz także na swój sposób niepokojący. Głównie dlatego, iż dochodził znikąd, jak również… na pewno nie wydała go ludzka istota. Mimo, iż dało się rozróżnić poszczególne słowa, sam tekst byłby dla nich niezrozumiały.
Byłby, gdyby tylko go usłyszeli. W tym zamieszaniu nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Wypowiedziawszy ostatnie słowa, Mariusz zamachnął się prawą ręką i z całej siły uderzył Michała pięścią w twarz. Chłopak wysunął się z jego uścisku i upadł na ziemię. Po chwili z prawego kącika ust zaczęła lecieć malutka strużka krwi.
- Przestańcie! – krzyknęła przerażona Paulina, gdy Michał znalazł się na ziemi. – To nie jego wina! Nie mógł o tym wiedzieć!
Marcin podszedł do Mariusza i delikatnie odciągnął go na bok.
- Spokojnie… - powiedział.
- Jeśli coś mi się stanie, i nie będę mógł się jutro spotkać z Sandrą, osobiście mu zdzielę.
- Dobrze, dobrze, ale uspokój się już.
Marcin wrócił do Michała i podał mu rękę. Chłopak chwycił ją i po chwili stanął na równe nogi.
- Nie wiedziałem – powiedział do Mariusza.
Mariusz chwilę milczał, po czym rzekł:
- Przepraszam, poniosło mnie.
- No, trochę. – odparł Michał. – Ale nie jestem na ciebie zły. W sytuacjach, w których nie znajdujemy wyjścia, tracimy nad sobą kontrolę. To normalnie. Jedni rwą sobie włosy z głowy, inni szukają kozła ofiarnego i na nim się wyżywają…
Michał zamilkł, westchnął, otarł sobie krew z brody i spytał:
- Co robimy?
- Nie wiem, jak Ty, ale ja mam zamiar się stąd wydostać… - rzekł Mariusz.
- Zwariowałeś?! – Paulina od razu do niego doskoczyła. – Tam są zombie! Zabiją cię! Widziałeś! Złapał cegłę w mgnieniu oka!
- Tak, wiem. – odparł spokojnie Mariusz. – Są daleko. Jestem dość szybki. Przypuszczam, że uda mi się dostać bezpiecznie do drzwi, a potem puszczę się pędem, ile sił w nogach. Uda mi się.
Milczeli. Tylko Paulina ciągle szarpała go za rękaw, jednak z sekundy na sekundę coraz słabiej.
- Uda mi się. – powtórzył.
- Nie idź. – szepnął Marcin. – Mam złe przeczucia…
Mariusz uśmiechnął się do niego i powiedział:
- Nie boję się śmierci.
Odwrócił się do okna, otworzył je i wskoczył na parapet.
- Do zobaczenia – to powiedziawszy puścił im oko i zeskoczył na zewnątrz.
Mokra trawa ugięła się pod jego stopami. Zrobił dwa kroki w stronę zombie, które nadal stało nieruchomo. Odwrócił się do przyjaciół.
- Widzicie? Nic mi nie…
Dostrzegł na ich twarzach wyraz bezgranicznego przerażenia. Nim zdołał cokolwiek zrobić, poczuł, jak coś wnika w jego ciało. Przeszył go straszny ból, czuł się, jakby jego wnętrzności płonęły. Spojrzał w dół i dostrzegł, że z jego brzucha coś wystaje. Było szare. Umazane jego krwią. Na końcu przypominało ludzką dłoń. Dłoń, która ściskała jego jelita.
Spojrzał na pozostałych. Wyglądali, jakby chcieli krzyczeć, jakby darli się wniebogłosy ze strachu, lecz… z ich ust nie dobywał się żaden dźwięk. A może był tak oszołomiony, że go nie słyszał?
Chciał do nich krzyknąć, żeby mu pomogli, czuł, że jego ciało wyje z bólu, nie mógł jednak nic zrobić.
Ręka wsunęła się do brzucha, jelita zostały na wierzchu. Próbował je niezdarnie wsadzić do środka, przy okazji, resztkami zmysłów rejestrując, że były bardzo ciepłe i śliskie.
Osunął się na kolana. Po raz ostatni spojrzał na przyjaciół. Z jego ust ciekła krew. Czuł jej metaliczny posmak.
Blade twarze… Okno… Ciemne plamy… Coraz słabsze bicie serca… Ciężar jelit w dłoniach…
Mariusz usiadł na piętach. Zombie lewą ręką złapał go za włosy i odchylił jego głowę do tyłu. Chłopak miał półprzymknięte oczy, już nie kontaktował. Stwór nachylił się nad nim i wbił swoje małe, krzywe, a co najbardziej odrażające, brązowe, spróchniałe zęby w jego szyję. Trysnęła krew, lecz tylko kilka kropel się uroniło – stwór zaczął ssać.
W tym momencie Marta, która widziała całą scenę bez zmrużenia oka, zachwiała się i już, już, osuwała się na ziemię, lecz Marcin, który stał blisko niej w porę ją złapał.
- Jestem – szepnął. – Jestem przy tobie.
Michał podszedł do Pauliny i delikatnie odciągnął ją od okna. Początkowo stawiała opór, jej ciało było całe sztywne ze strachu, jednak po chwili usiadła z resztą przy oknie.
Marta szlochała.
- Widzieliście…? Czy widzieliście???
- Cii, cii – Marcin starał się ją uspokoić.
- Ale czy widzieliście??! To monstrum zabiło… zabiło Mariusza! O Boże!
- Matko święta – jęknęła Paulina łamiącym się głosem. – Co to, do diabła jest?!
- Widzieliście te jego oczy…? Czarne jak noc!
- Uspokójcie się wszyscy! – szepnął Michał. – Jest pod oknem. Jeśli nie przestaniecie, może zechcieć tu wejść by i nami się zająć.
Ta uwaga podziałała na nich niczym kubeł zimnej wody – dotarło do nich, że śmierć jest na wyciągnięcie ręki i w zasadzie w każdej chwili może po nich przyjść – okno w końcu nadal było otwarte.
Skulili się jeszcze bardziej.
- Co teraz…? – szepnęła Paulina.
- Wyjrzę ostrożnie na zewnątrz…
- Nie! – kolejny szept, tym razem Marty.
- I sprawdzę, czy sobie poszedł. Nie martwcie się. – uśmiechnął się niemal identycznie, jak jeszcze przed kilkoma minutami Mariusz.
- Michał – rzekł Marcin poważnie – widziałeś, jakie są szybkie. Pojawił się za Mariuszem w niecałą sekundę. A jeśli i ciebie dorwie…?
- Wtedy… - rzekł Michał łagodnie – Wtedy będę miał przesrane.
Cała trójka, jak jeden mąż przewróciła oczami, a Paula powiedziała:
- Uważaj na siebie.
Michał skinął jedynie głową i obrócił się przodem do okna. Jego serce chyba jeszcze nigdy w życiu biło z taką prędkością. Starał się zachować spokój, jednak strach mu nie pozwalał. Drżał na całym ciele. Położył palce na parapecie i powoli, centymetr po centymetrze… powoli… spokojnie… oddychaj głęboko…
Już prawie… Stał tam. Michał wiedział to, jeszcze zanim go zobaczył. Najpierw czubek szarej głowy, potem oczy, czarne jak sama śmierć, potem szyja, ramiona.
Zombie przechylił lekko głowę w lewo. „Widzi mnie”, przemknęło Michałowi przez myśl. „Zastanawia się, co robić. Boże, czy to możliwe, że ta istota ma własny rozum…? Że potrafi myśleć? Jaka siła trzyma to coś przy życiu???
Potwór powoli odwrócił się od okna i wolnym, ociężałym krokiem wrócił na swe miejsce przy żywopłocie. Michał postanowił zaryzykować i wychylić całą głowę.
Z zza pleców usłyszał ciche syknięcie, nie wiedział, czy-je to, Pauliny, czy Marty i nie interesowało go to.
Spojrzał w dół – Mariusz leżał twarzą do ziemi („dzięki Bogu! Mimo, iż to mój przyjaciel nie chciałbym widzieć teraz jego twarzy…”), z jego szyi wystawał kawał wyszarpniętego mięsa, wokół wciąż tryskała krew z przerwanej tętnicy.
Zombie dotarł do swego pierwotnego miejsca i tam zastygł w bezruchu, przodem do okna kaplicy.
Michał zamknął oczy. „Mariusz…”, pomyślał. „Mariusz…"
Spod zamkniętych powiek popłynęły łzy.
Minęło kilka chwil, a Michał nadal z zamkniętymi oczami stał przy oknie. Burza już powoli cichła, deszcz również słabł. W pewnym momencie poczuł, jak ktoś szarpie go za nogawkę.
Niemal zapomniał o reszcie przyjaciół. Musi do nich wrócić.
Otworzył oczy, które nadal błyszczały od łez, delikatnie zamknął okno, po czym usiadł pod ścianą.
- Co z nim? – spytała Paulina.
Michał milczał: to było bardziej wymowne, niż jakiekolwiek słowa.
Paula skłoniła głowę i zapłakała gorzko. Marta zbliżyła się do niej i po chwili płakały obie.
Marcin nadal wpatrywał się w Michała.
- Bardzo… cierpiał…? – spytał tak, żeby dziewczyny go nie słyszały.
Michał nieznacznie kiwnął głową. Wtedy i Marcin dał upust swym emocjom. Już nikt się nie krępował. Płakali wszyscy.
Paulina z twarzą skrytą za roztrzęsionymi dłońmi, Marta z głową na ramieniu Marcina, który wpatrywał się w okno, a łzy żłobiły koryta w jego policzkach; Michał – z głową opartą o ścianę i zamkniętymi oczami. Siedzieli tak kilkadziesiąt minut. Powoli dochodzili do siebie po tym, co się stało. Marta i Paulina siedziały skulone pod ścianą. Marcin usiadł koło Michała i również przymknął oczy.
- Pamiętam… - rzekł Michał cicho – jak próbowałem ich zeswatać, Sandrę i Mariusza. Byliśmy razem w dyskotece. Podobał jej się. Zawsze był taki spokojny… Może dlatego chciała z nim być. Byli tacy szczęśliwi… Cieszyłem się jego szczęściem. Byli ze sobą ponad pół roku… a teraz on nie żyje… Dobry Boże… - na koniec głos mu się załamał i zaczął płakać.
Minęło kilka minut i nikt się nie odezwał. Płacze powoli cichły, każdy przygotowywał się do snu, o ile był on możliwy w tym miejscu i warunkach. Po śmierci Mariusza odsunęli się od okna i przeszli do kąta, na lewo od drzwi. Od czasu do czasu słyszeli jakieś pomrukiwania i szepty z drugiego końca kaplicy. Dziewczyny wtedy przytulały się ze strachu, a chłopacy drżeli na całym ciele.
Marcin uświadomił sobie wtedy jak Marta jest dla niego ważna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że… ją kocha. Nie wyobrażał sobie, co by się stało, gdy by to ona była na miejscu Mariusza. Nagle zapragnął ją mocno przytulić, lecz gdy spojrzał w jej kierunku, zobaczył, że już śpi. Wtuliła się w Paulinę. Wyglądała tak pięknie… Na chwilę zmarszczyła czoło, co nadało jej uroku. Marcin westchnął. Ile by dał, by być na miejscu Pauliny! Zamknął oczy i nawet nie zauważył, kiedy zasnął.





*Quanta ignoranza è quella che v'offende - Jak wielka jest ciemnota, która was dotyka.
















Brak komentarzy :

Prześlij komentarz