poniedziałek, 3 czerwca 2013

"Kaplica: Requiem" - IV

VI
Autopsja



Edyta Kliszewska przebudziła się, leżąc w łóżku w swoim mieszkaniu. Przez chwilę leżała z zamkniętymi oczami, w ciszy rozkoszując się resztkami opuszczającego ją snu. Wyciągnęła się i uniosła powieki. Jej oczy były duże, ciemnobrązowe, co w parze z burzą włosów w tym samym kolorze czyniło z niej bardzo atrakcyjną kobietę. Na sylwetkę też nie mogła narzekać. Była zgrabna, wąska w talii i niewysokiego wzrostu. Jednak wbrew pozorom należała do tych kobiet, które umieją o siebie zadbać. Jak dotąd nie znalazła mężczyzny, z którym chciałaby się związać na stałe, choć oczywiście na brak adoratorów nie mogła narzekać.
Edyta zarzuciła na siebie przewiewny różowy szlafrok i ociężałym krokiem skierowała się do kuchni. Wstawiła wodę na kawę i wsypała trzy pełne łyżeczki do kubka. Lubiła mocne, bo tylko takie potrafiły ją rozbudzić. Nie znosiła chodzić w dzień niewyspana. Edyta Kliszewska była młodą, dwudziestoośmioletnią kobietą pełną energii i wigoru. Podeszła do wieży, która stała na specjalnej półeczce w kącie kuchni i ją włączyła. Bez namysłu przeskoczyła do czwartego utworu. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki March Of The Pigs, jednej z jej ulubionych piosenek.
Przez niecałą minutę rozlegał się dźwięk perkusji i elektrycznej gitary, aż w końcu usłyszała upragniony głos wrzeszczącego Trenta Reznora, lidera Nine Inch Nails:
- Step right up march push, crawl right up on your knees, please greed feed (no time to hesitate), I want a little bit, I want a piece of it, I think he's losing it… !
Przez chwilę stała w miejscu z zamkniętymi oczami. Jej ciało raz po raz przeszywały rozkoszne dreszcze. Boże, uwielbiała go. To był jej idol, jej guru, autorytet. Edyta pracowała w niewielkim studio nagraniowym, jako producentka. Uwielbiała to robić. Muzyka to była jej pasja, jej życie. Ukończyła szkołę muzyczną i już wtedy wiedziała, że to z muzyką wiąże swoją przyszłość. Muzyka nadawała sens jej życiu, nie było więc nic dziwnego w tym, że chciała osobiście odpowiadać za jej produkcję.
Kobieta znów się przeciągnęła a jej smukłe ciało wygięło się w łuk. Mruknęła przy tym cicho, a na jej ustach pojawił się uśmiech. Miała przeczucie, że to będzie dobry dzień. Taak… dziś ma wolne, nie musi jechać do studia. Dziś będzie dzień relaksu. Postanowiła, że na dobry początek weźmie gorący prysznic.
Czy istnieje przyjemniejszy sposób na rozbudzenie?
Upiła niewielki łyk i odstawiła szklankę. Podkręciła głośność na wieży i ruszyła do łazienki. Weszła po schodach na pierwsze piętro i skierowała się w prawo, naprzeciwko swojego pokoju. Otworzyła białe, drewniane drzwi i weszła do środka.
Łazienka była niewielkim pomieszczeniem, wyposażonym w kabinę prysznicową, umywalkę oraz toaletę. Kobieta otworzyła drzwi na oścież, by jak najdokładniej słyszeć wokal Reznora i zrzuciła z siebie szlafrok. Osunął się na ziemię z cichym szelestem. Po chwili dołączyła do niego koszula nocna.
Stanęła naga przed lustrem. Zadbana skóra odbijała światło lampy, które nadawało jej połysku. Spojrzała na swoje pełne, bujne piersi i uśmiechnęła się lekko. Uważała, że są za duże. Niewygodnie się z nimi czuła, zwłaszcza, gdy cały dnie była zabiegana. Skaczą w górę i w dół, w górę i w dół. Kiedyś będzie musiała poddać się operacji pomniejszenia biustu. Którą kobietę byłoby stać na takie wyrzeczenie?
Weszła do kabiny i zasunęła ją za sobą. Odkręciła kurek i rozkosznie mruknęła, gdy ciepły strumień wody zwilżył jej suchą skórę. Stała przez chwilę ze spuszczoną głową, a woda spływa jej po włosach na twarz, piersi, brzuch i nogi.
Tymczasem z dołu zaczęły dobiegać dźwięki kolejnego utworu. Tym razem było to The Becoming:
- I beat my machineit's a part of meit's inside of me... I'm stuck in this dreamIt's changing meI am becoming
Minęło kilkanaście minut. Edyta skończyła kąpiel, wytarła się puszystym ręcznikiem, ubrała w luźne ubranie i wróciła na dół. Dopiła chłodną kawę i usiadła przy stole, ciągle słuchając wokalu Trenta Reznora. Czekając, aż włosy wyschną, rozmyślała, jak spędzi dzień. Może wybierze się na spacer? Dawno nigdzie nie była… Edyta Kliszewska była miłośniczką długich spacerów, bez względu na pogodę.
W pewien słoneczny poranek wybrała się na pieszą wycieczkę poza miasto. Wszystkie potrzebne rzeczy zapakowała w podróżny plecak. Gdzieś koło czwartej po południu złapała ją ulewa. Lało, jak z cebra. Edyta rozpięła plecak, wyciągnęła z niego letnią kurtkę i z uśmiechem ruszyła dalej. Do domu wróciła przed dwudziestą. Była zmęczona, ale szczęśliwa.
Teraz siedząc przy stole i rozmyślała, czy nie powtórzyć tego wypadu.
Kolejna piosenka dobiegła końca i w tym ułamku sekundy, który panuje pomiędzy utworami na płycie, Edyta usłyszała dobiegający sypialni dzwonek telefonu.
Gwałtownie przekręciła pokrętło w lewo, niemal całkowicie wyciszając wieżę i pobiegła do pokoju. Podniosła telefon i na wyświetlaczu zobaczyła nieznany numer.
- Tak, słucham? – rzekła uprzejmie.
- Czy rozmawiam z panią Edytą Kliszewską? – usłyszała głos kobiety w telefonie. Był dziwny, roztrzęsiony…
- Tak, a z kim mam przyjemność?
- Och, przepraszam, my się jeszcze nie znamy… Nazywam się Aneta Kam – odpowiedziała rozmówczyni w pośpiechu.
- Miło mi, w jakiej sprawie pani dzwoni?
- Potrzebuję pani pomocy i to jak najszybciej.
- Tak…? Ale o co chodzi?
- Przepraszam, nie mam czasu na wyjaśnienia… mogę pani tylko powiedzieć, że tylko pani może mi pomóc… Mam problem z mężem… Dziwnie się zachowuje. Czasami się go boję… - kobieta podająca się za Anetę Kam wydawała się być przestraszona.
Nie, to nie jest zwykły strachOna jest przerażona. To głos kobiety, znajdującej się na skraju załamania psychicznego…”. Błyskawiczna myśl przeszyła umysł Edyty.
- Ale… kim jest pani mąż? Nie znam go!
- Zna pani, niech pani sobie przypomni… pamięta go pani… na pewno… O, Boże, co to było?! – Aneta Kam uniosła głos, teraz drżał jak liść w czasie wichury. Edyta zmrużyła oczy. – Idzie po mnie! Niech mnie pani posłucha, musi pani przyjechać do nas… do Nowej Soli… musi mi pani pomóc! Niech mnie pani ratuje! Proszę…! – chyba próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale połączenie nagle zostało przerwane.
Edyta ponownie spojrzała na wyświetlacz i zasępiła się. „Kto to był? I skąd znała mój numer?
Usiadła na łóżku i podparła brodę dłońmi.
Mówiła, że znam jej męża… skąd niby? Nie znam żadnego Kama‼!” Zatopiła się w myślach. Kim była owa kobieta i czego tak naprawdę od niej oczekiwała…? Chciała, by jej pomogła, tak, ale w jaki sposób? Powiedziała, by Edyta przyjechała do Nowej Soli.
Edyta była tam całkiem niedawno. Nowa Sól znajdowała się mniej więcej w odległości dwudziestu sześciu kilometrów od jej miasta.
Ale co mam tam robić? Kogo szukać? Gdzie iść?
Chciała zadzwonić do tajemniczej kobiety, lecz bała się… co, jeśli ten brutal zrobił jej coś złego…? Skrzywdził ją? Boże, gdyby tylko wiedziała, co ma robić!



Robert przeszedł przez rozsuwane drzwi i zachłysnął się świeżym, chłodnym powietrzem. Wziął głęboki wdech i zszedł po betonowych schodach. Usiadł na pobliskiej ławce, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
Potrzebował tego. Chwili relaksu, odpoczynku. Cholera, piekielnie tego potrzebował. Podjął już decyzję. Gdy zakończy wszelkie formalności związane z pochówkiem żony, odwiedzi brata we Wrocławiu. Po głębszym namyśle, stwierdził, że to doskonały pomysł. Urlop ma już załatwiony, więc co mu szkodzi? Ucieknie od tych wspomnień chociaż na kilka dni…
Westchnął głęboko.
To będzie ciężki dzień. „Jak ja to przetrwam?”, pomyślał. Zacisnął dłonie w pięści. Głowę oparł o pierś.
Mijały minuty. Robert siedział nieruchomo na ławce. Kolejni pacjenci szpitala mijali go wlokąc się powoli lub idąc śpiesznym krokiem. Nikt nie zwrócił uwagi na lekarza w białym, dwuczęściowym stroju, siedzącego na ławce.
Mężczyzna odbywał podróż w głąb swego umysłu. Gdy już dotarł do jego wnętrza, zgodnie z tym, co obiecał sobie wczorajszego popołudnia, zaczął dialog z Bogiem.
Proszę Cię, Panie… dopomóż mi… bądź moją siłą…ocal mnie… uczyń mnie odpornym na działanie tego, co mnie dziś czeka… Ty możesz wszystko… obdarz swym miłosierdziem Swego sługę…
Kam może nie był przykładnym katolikiem, ale modlił się jak umiał. Postanowił, że skoro Bóg wie, w jakiej znalazł się sytuacji, nie będzie tracił czasu na przedstawienie faktów, lecz od razu zajmie się tym, co dla niego ważne. Prosił Go o siłę… to jej teraz najbardziej potrzebował.
Minęło kilka minut… kilkanaście… kilkadziesiąt. Robert wciąż siedział głęboko pogrążony w kontemplacjach.
Zbliżała się godzina dziewiąta. Nadszedł czas. Kam otworzył oczy i natychmiast je zmrużył, oślepiony słonecznym blaskiem. Spojrzał w niebo. Było bezchmurne. Westchnął i powoli wstał. Coś skrzypnęło mu w kościach, co skomentował cichym jękiem. Wrócił do szpitala.
Drogę do prosektorium przebył jak we śnie. Wokół niego wszystko się rozmywało, ludzie mieli niewyraźne twarze, a ściany korytarza zatracały swe pierwotne kształty, wyginając się na wszystkie strony. Chwycił się poręczy i zszedł do piwnicy. Ludzie mijali go na schodach, ale Kam nie zwracał na nich uwagi. Możliwe, że coś do niego mówili, ale on nawet tego nie słyszał. W końcu znalazł się w tunelu prowadzącym do prosektorium. Ponownie westchnął. Wysilając wszystkie mięśnie swego ciała postawił krok do przodu… po chwili drugi… i trzeci. Wlókł się w tempie zombie, które dopiero, co wydostało się z grobu. W ten sposób drogę, której przebycie zazwyczaj zajmowało mu około dwudziestu sekund, przeszedł w ponad trzy minuty. Drżącą ręką chwycił chłodną klamkę drzwi prowadzących do prosektorium i pociągnął ją do siebie.
Zaczęło się.



Jak się okazało, wszyscy byli już na miejscu. Tadeusz, który miał przeprowadzić sekcję i Janusz Kalfas, do którego dołączył młody technik policyjny, kędzierzawy Radosław, który wyglądał na takiego, który urwał się z pierwszego roku studiów.
Był i Wojciech Maser, technik prosektoryjny, który tuszą niemal dorównywał Ryszardowi Jakobinowi, ale nie był aż tak wysoki.
Spotkał ich wszystkich w poczekalni, gdzie wcześniej spotkali się z prokuratorem.
- Witam, panowie – rzekł, patrząc na każdego z osobna.
Posypały się kondolencje, wyrazy współczucia, aż Robert ponownie dostał rumieńców. Przełknął ślinę i z trudem zdołał wykrztusić kulawe podziękowania.
- Jesteś gotowy, Robercie? – spytał Janusz.
- Tak… Tak, chodźmy – odparł, biorąc głęboki wdech.
Tadeusz i Wojciech byli już przebrani w czyste stroje robocze, czekali tylko na niego. Tadeusz miał na sobie zielony fartuch, a pod nim biały, dwuczęściowy strój, a Wojciech biały fartuch i niebieski komplet. Oboje mieli na głowie plastikowe ochraniacze na twarz.
Mężczyźni ruszyli w kierunku sali sekcyjnej.
Robert niewiele pamiętał z tej chwili, ani tego, co się później stało. Pamiętał, że po wejściu na salę od razu zobaczył czarny worek leżący na stole. Materiał lśnił od światła lampy zawieszonej lekko ponad metr nad nim.
Janusz Kalfas zajął miejsce przy biurku w rogu sali. Obok niego przysiadł na chwilę Radosław.
Robert zajął miejsce niedaleko nich, po ich prawej stronie. Usiadł na krześle i zaczął wpatrywać się w stół sekcyjny.
Krzysztof i Wojciech natomiast podeszli do Anety Kam.
- Zaczęło się… Na Boga, naprawdę się zaczęło… Proszę, dodaj mi sił… - wyszeptał Kam niemal niesłyszalnie. I choć był pewien, że nikt nie zwrócił uwagi, że szepcze sam do siebie, to jednak Janusz Kalfas spojrzał na niego lekko zaniepokojony.
Tadeusz rozpiął czarny worek i spojrzał na twarz Anety. Po chwili przeniósł wzrok na Roberta. Ich spojrzenia się spotkały, Kam skinął lekko głową, Krajewski zrobił to samo. Zwilżył językiem usta.
Wojciech chwycił ciało Anety Kam pod pachami i uniósł ją lekko, tak, by Tadeusz mógł wyciągnąć spod niej worek.
Po chwili leżała naga na chłodnym blacie stołu. Na zwłokach wyraźnie było widać dwa czerwone ślady, co dobitnie świadczyło o tym, że w chwili wypadku miała zapięte pasy.
- Możemy zaczynać? – Tadeusz zwrócił się do Janusza.
Prokurator spojrzał na niego i skinął głową.
Radosław wstał, podszedł do stołu i zrobił zdjęcie zwłokom Anety, po czym wrócił na miejsce.
Tadeusz wziął głęboki wdech i rzekł.
- No, zaczynamy.
Wojciech podszedł do niewielkiego stolika, który stał obok stołu sekcyjnego i wziął z niego jeden z noży. Wręczył go Tadeuszowi.
Tadeusz chwycił go silnie i rzekł:
- Wykonuję proste cięcie…
Przyłożył nóż do ciała tuż przy szyi. Nacisnął. Pojawiły się pierwsze krople krwi. Jednym, zdecydowanym ruchem przeciągnął dłoń z nożem, rozcinając zwłoki kobiety aż do pasa. Skóra rozeszła się na boki, czerwona posoka wypłynęła leniwie, plamiąc rękawice Tadeusza.
Robert siedział sztywno wyprostowany. Nie spuszczał oka z dłoni patologa. Widział, jak po jednym przesunięciu dłoni skóra rozstępuje się jak Morze Czerwone na rozkaz Mojżesza.
Autopsja trwała. Tadeusz zbadał mięśnie Anety i nie stwierdził żadnych niezgodności.
Prokurator przez cały czas bacznie obserwował i notował przebieg operacji.
Technik co jakiś czas podchodził i z bliska robił zdjęcia zwłokom.
Patolog odsunął na bok fałdy skóry tak, by mieć jak najszerszy dostęp do wnętrzności kobiety, które były już w pełni wyeksponowane.
Robert spoglądał na zwłoki swojej żony. Widział wyraźnie mięśnie na klatce piersiowej i grube fałdy jelit tuż powyżej pasa. Głowa Anety, w wyniku trzęsienia jej ciałem podczas oględzin, odchyliła się nieco do tyłu.
Tadeusz pochylił się nad jelitami i zanurzył w nich dłonie, odziane w ochronne niebieskie rękawice.
Trzewia były śliskie, więc szybko rozsunęły się na boki. I wtedy Robert dostrzegł coś dziwnego. Na czoło wystąpiły mu krople zimnego potu. Spojrzał na Tadeusza i Wojciecha. Ostrożnie obrócił głowę w lewo. Dwaj mężczyźni w rogu także nie wykazywali zdziwienia; Janusz notował, a Radosław przyglądał się autopsji z lekkim znużeniem.
Więc czy tylko on to widział?
Czy tylko Robert widział ledwie widoczny, niewielki czarny obłoczek, który wydobył się z brzucha Anety i powoli, leniwie unosił się do góry?
Zaniepokojony Kam ponownie spojrzał na Wojciecha i Tadeusza. Teraz ten pierwszy znajdował się tuż przy brzuchu, Krajewski stał na wysokości klatki piersiowej. Obłoczek był coraz wyżej… i wyżej… zbliżał się do twarzy Wojciecha.
Boże, czy on go nie widzi?!
Robert miał ochotę krzyknąć ile sił w płucach, by ostrzec technika, żeby tego nie wdychał, jednak w gardle czuł twardą kulę, której za nic nie mógł przełknąć. Zacisnął ręce na kolanach i z przerażeniem wpatrywał się w Wojciecha. Mężczyzna, nawet tego nie zauważywszy, wciągnął ustami, a po chwili nosem ów obłoczek.
Kam mógłby przysiąc, był tego pewien, że niewielka chmurka rozdzieliła się na dwie smużki i wnikała w Wojciecha również poprzez kanaliki łzowe w oczach.
Wojciech najwidoczniej tego nie czuł, gdyż nawet nie mrugnął.
Co to było, do cholery?” – pomyślał Robert.
Radosław podniósł się ze swojego miejsca i zbliżył się do stołu, aby pobrać próbkę tkanek Anety.
- Muszę sprawdzić, czy kobieta nie doznała urazu kręgów szyjnych – Kam usłyszał głos Tadeusza.
Po chwili, gdy Radosław pstryknął sobie kolejną fotkę na pamiątkę i wrócił na miejsce, Krajewski stanął przy szyi Anety.
Maser chwycił ze stołu sporej wielkości nożyce do żeber i podał je Krajewskiemu. Ten przyłożył je do klatki piersiowej i silnie zacisnął. Do uszu obserwatorów dobiegł głuchy odgłos przecinanej kości. Patolog z wprawą przeciął następne żebra, po czym przeszedł na drugą stronę stołu, stając tyłem do Kama. Z każdym odgłosem nożyc, wdowcowi drgał mięsień pod prawym okiem, przez co sprawiał wrażenie, jakby co chwilę puszczał oko plecom Krajewskiego.
Tadeusz Krajewski chwycił nóż do mięśni i przy pomocy Masera zaczął oddzielać całą klatkę piersiową od reszty ciała. Kilka szybkich, zdecydowanych ruchów nadgarstka i po chwili Wojciech Maser trzymał w dłoniach żebra Anety.
Krajewski nachylił się i zaczął grzebać w Anecie tuż przy szyi.
- Dostrzegam ciała obce w przełyku – odezwał się.
Pochylił się jeszcze bardziej, przeciął kilka tkanek, po czym ponownie się odezwał:
- Najprawdopodobniej są to… zęby kobiety. W chwili wypadku musiała uderzyć twarzą w kierownicę stąd owe zęby w przełyku.
- A co z czołem? – odezwał się Maser.
- Przypuszczam, że w chwili wypadku, uderzyła w kierownicę najpierw ustami, co tłumaczy obecność zębów w przełyku. Później jej głowa odbiła się od oparcia fotela i ponownie uderzyła w kierownicę. – to mówiąc spojrzał na czoło Anety. Westchnął i dodał nie patrząc na Roberta:
- Jednak pewność zyskam dopiero po otwarciu czaszki.
Robert drgnął. Spodziewał się tego, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że jego obawy mogą się urzeczywistnić. Otworzyć czaszkę… Czyli całkiem zdeformować jej czoło. To czoło, na którym złożył tyle pocałunków. To piękne, delikatne czoło…
- N – nie dałoby się tego jakoś… ominąć? – spytał Robert cicho, by nie dosłyszeli drżenia w jego głosie.
Krajewski spojrzał na zwłoki i ponownie przeniósł wzrok na wdowca.
- Obawiam się, że nie… niestety nie. Przykro mi, Robercie.
Zapadła cisza, którą mącił jedynie cichy szum lamp i oddechy pięciorga mężczyzn.
Kam pochylił się i oparł łokcie na kolanach. Skłonił głowę. Najpierw ten dziwny obłok, którego nikt nie widział, teraz otwarcie czaszki… Wiedział, że będzie ciężko, ale nie spodziewał się, że aż tak. Wpatrzył się w kafelki na podłodze. Jego uwagę przykuły szare fugi pomiędzy nimi. Dostrzegał wszystko tak wyraźnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Serce biło mu jak oszalałe, w uszach słyszał szum oraz…
Dźwięki. Te odrażające, mięsiste odgłosy. Dotychczas w swej pracy nie zwracał na to uwagi, ale teraz, gdy na stole leżała najbliższa mu osoba, docierało to do niego tak intensywnie, jakby tuż przed nim były ustawione ze dwa potężne głośniki kilkuset watowe, w dodatku wydające z siebie dźwięk w krystalicznie czystej postaci. Zastanawiał się, czy reszta też tak wyraźnie to słyszy, chciał nawet ich o to spytać, ale stwierdził, że tego nie zrobi. Nie chciał wyjść na wrażliwca. Nie mógł sobie na to pozwolić. Duma patologa mu na to nie pozwalała.
Wciąż badając wzrokiem posadzkę westchnął i rzekł głosem, którego nie powstydziłby się sam Bogdan na potężnym kacu:
- Czyń, co do ciebie należy, prosektorze.
Tadeusz powoli skinął głową, po czym wziął od Masera skalpel i naciął skórę na głowie Anety, dokładnie na środku, dzieląc ją na dwie części.
Robert przeniósł wzrok na podłogę. Nie chciał (i z drugiej strony nie mógł) patrzeć, jak patolog ściąga zwłokom jego żony skalp.
Gdy ponownie spojrzał na stół, było już „po wszystkim”. Skóra z głowy Anety, wraz z włosami została naciągnięta na twarz; z drugiej strony, ściągnięta na potylicę. Niemal niczym nie różniła się od czaszki, była tak samo blada.
Następnie Wojciech podał Krajewskiemu średniej wielkości piłę oscylacyjną. Kam spojrzał na Masera w momencie, gdy ten przekręcił głowę na boki. Do uszu Kama dobiegł odgłos strzelających kości. Kam przeniósł wzrok na Krajewskiego.
Nie dostrzegł zmiany, jaka zaszła w oczach Wojciecha Masera.
Zmieniły się… bardzo się zmieniły.
Patolog włączył piłę. Rozległo się specyficzne bzyczenie, gdy niewielkie ostrze zaczęło obracać się z zawrotną prędkością.
Krajewski przysunął piłę w pobliże czaszki.
Robert zacisnął zęby.
Rozpędzone ostrze piły dotknęło czaszki Anety i zaczęło się w nią gładko zagłębiać. W sali sekcyjnej słychać było tylko silniczek piły elektrycznej. Żadnego dźwięku piłowanej czaszki, tylko jednostajny, bzyczący dźwięk.
Po chwili Krajewski wyłączył piłę i oddał ją Maserowi. Robert ponownie spojrzał na technika i nagle zesztywniał na całym ciele.
Jego oczy były czarne. Nie było widać białek, tylko czerń. Czerń, niesamowita czerń. Robert patrzył na Wojciecha z rozchylonymi ze zdumienia ustami.
Nagle mężczyzna gwałtownie obrócił głowę i spojrzał prosto w oczy Kama.
Otworzył usta, z których wylał się potok słów, które nie brzmiały jak jakikolwiek język, który Kam mógł sobie wyobrazić. Więc albo było to jakieś bredzenie, albo… ohydne zaklęcie w… zapomnianym języku?



La mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi,
fa Itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi!*



Robert był pewien, że tym razem reszta mężczyzn też była świadkami tego, co i on zobaczył i usłyszał, ale znów się pomylił. Prokurator i technik siedzieli niewzruszeni na swoich miejscach, Tadeusz właśnie otworzył czaszkę i zaczął badać mózg.
Kam niemal zsunął się z krzesła. „Co tu się dzieje?” Z odrętwienia wyrwał go głos Krajewskiego:
- Moje podejrzenia się potwierdziły. Najprawdopodobniej bezpośrednią przyczyną śmierci było uszkodzenie mózgu przez fragment czaszki. W sumie, jestem tego całkowicie pewien. Są oczywiście i zęby, jednak głównym powodem śmierci był odłamek czaszki.
Tadeusz Krajewski wyprostował się i spojrzał na Roberta.
Ich spojrzenia spotkały się, lecz tylko na sekundę, gdyż nagle… Na patologa rzucił się Wojciech Maser. W dłoni trzymał lśniący skalpel, którym najwidoczniej próbował zoperować twarz Krajewskiego. Mężczyzna krzyknął, gdy poczuł starcie z potężnym ciałem technika. Cofnął się kilka kroków i chwycił rękę Masera, rozpaczliwie starając się trzymać ją jak najdalej od swojej twarzy.
- Ratunku, na pomoc! – krzyknął, obracając nieznacznie głowę w kierunku pozostałych trzech mężczyzn.
Oszalały technik wykorzystał ten moment nieuwagi i lewą ręką zdarł Krajewskiemu maskę z twarzy.
Prokurator wraz z Radosławem zerwali się z miejsc i pobiegli rozdzielić walczących mężczyzn.
Janusz wyprzedził młodszego mężczyznę i zgrabnie omijając stół rzucił się na Wojciecha.
Radosław, zaaferowany sytuacją, nie zauważył stołu z narzędziami sekcyjnymi i wpadł na niego. Rozległ się niesamowity brzęk, gdy przeszło kilkadziesiąt sztuk różnorakiego stalowego ustrojstwa począwszy od pił do kości, na niewielkich nożykach i skalpelach kończąc, uniosło się w powietrze, po czym z hałasem runęło na ziemię, razem z niezdarnym ciałem Radosława. Gdy spostrzegł, że z jego dłoni leci krew, a wokół leżą narzędzia, którymi przed chwilą posługiwał się patolog, zaczął wrzeszczeć z przerażenia.
Tymczasem patolog i prokurator nadal siłowali się z technikiem.
Janusz stał za Maserem i próbował jakoś ograniczyć jego ruchy, tak, by ten nie miał możliwości dosięgnąć twarzy Krajewskiego. Gdy ucichł hałas, wywołany upadkiem Radosława, przez chwilę dało się słyszeć jedynie ciche posapywania walczących mężczyzn, a po chwili głos Janusza:
- Robercie! Pomóż nam! Zrób coś, do cholery!
Przez chwilę Kam siedział otępiały, nie reagując na krzyki i polecenie Kalfasa. Spojrzał na wciąż leżącego na ziemi Radosława, który trzymał dłonie na wysokości piersi, z których sączyły się cienkie strużki krwi i rozglądał się wokół siebie, zapewne obawiając się kolejnego skaleczenia.
Przeniósł wzrok na Anetę, a raczej na jej doczesne szczątki i ponownie na trzech mężczyzn.
Wstał i skierował się do wyjścia na korytarz. Szedł powoli, nigdzie się nie śpiesząc. Zdawał się być zahipnotyzowany. Nie zważając na leżącego mężczyznę, przeszedł tuż obok niego, nawet na niego nie patrząc.
Robert Kam wyszedł na korytarz i zaciągnął się świeższym, chłodniejszym powietrzem. Spojrzał w lewo. Podszedł do niewielkiej gaśnicy wiszącej na ścianie i ściągnął ją. Po czym tym samym, nieśpiesznym krokiem wrócił do sali sekcyjnej.
Stanął za Maserem, który przyparł Krajewskiego do ściany. Szalony technik wciąż wyrzucał z siebie jakieś dziwne słowa, śliniąc się i opluwając twarz Krajewskiego, który szarpał się ze wszystkich sił. Kalfas nadal starał się ograniczyć Maserowi swobodę ruchu.
- Maser! Zostaw go! – rzekł Robert głośno, stojąc tuż za mężczyzną, który nagle znieruchomiał.
Nim zdążył się obrócić, Kam zamachnął się i z całej siły uderzył spodem gaśnicy w potylicę napastnika. Ten stęknął cicho i pochylił się do przodu, niemal kładąc się na patologu. Oczy wyszły mu z orbit, na białkach pojawiły się krwawe żyły.
Jednak ciągle stał.
Kam zamachnął się jeszcze raz i ponownie uderzył Wojciecha w tył głowy. Trysnęła krew, zalewając gaśnicę oraz dłonie Roberta.
Wojciech Maser zachwiał się, po czym runął na bok, a jego głowa z dość głośnym hukiem uderzyła o posadzkę.
Po chwili Kam poczuł, jak ktoś szarpie go za ramiona.
Otworzył oczy i zobaczył przed sobą Janusza. Miał zatroskaną minę.
Stał pochylony przed nim i wpatrywał się mu prosto w oczy.
- Nic ci nie jest, Robercie? Chyba zemdlałeś…
- C - co? – spytał Robert niemrawo.
- Musiałeś zemdleć. Doskonale cię rozumiem, tyle wrażeń, jak na jeden dzień. Musisz być wykończony…
- Nie! Nic mi nie jest! – Robert natychmiast oprzytomniał. - Miałem chwilę słabości, to wszystko.
Pochylił się lekko, spoglądając za Janusza. Wojciech Maser nadal stał przy stole z narzędziami. Oparł się o niego swoimi szerokimi dłońmi i wpatrywał się w Roberta z niepokojem.
Kam zmarszczył czoło.
Maser wydawał się być normalny.
Stolik stał na swoim miejscu.
Radosław siedział przy biurku i ocierał chusteczką pot z czoła.
Wojciech Krajewski nadal stał przy stole sekcyjnym. Przeniósł się z powrotem na wysokość pasa Anety i w milczeniu grzebał w jej jelitach.
- Dobry Boże… - szepnął Krajewski.
- Jeśli nie czujesz się na siłach, możesz wyjść i poczekać na zewnątrz… Dobrze wiesz, że nikt nie zmusza cię do zostania tutaj.
- Nie, wszystko gra, poradzę sobie… - mruknął Robert wstając. – Dzięki za troskę – rzekł, kładąc dłoń na ramieniu Kalfasa. Starał się, by wyglądało to naturalnie, lecz Janusz Kalfas wyczuł drżenie owej dłoni.
- Jak sobie chcesz – rzekł Kalfas, wracając na miejsce.
W tym momencie usłyszeli drżący głos Krajewskiego:
- Panowie… Robercie… Makroskopowo odkryłem… - patolog zaciął się i nie mógł kontynuować.
- Co się stało, Tadeuszu? – spytał Janusz Kalfas, marszcząc czoło.
Krajewski chwycił ze stolika lampę z lupą, która służy do dokładniejszego badania narządów w powiększeniu i nachylił się nad trzewiami Anety.
Kam dostrzegł, że głowa jego żony obróciła się w bok, leżąc teraz twarzą do niego, ale przez zdjęty skalp widział jedynie gołą czaszkę.
- Moje obawy się potwierdziły – ponownie odezwał się Tadeusz Krajewski.
W sali panowała głucha cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, czekając na to, co patolog ma im do powiedzenia.
- Początkowo nie byłem pewien… Odkryłem to makroskopowo. Jednak wzrok ma to do siebie, że często bywa złudny. Zbadałem to bliżej i… Robercie…
Robert uniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Tadeusza.
Powietrze drżało. Wszystko czekało na to, co za chwilę zostanie wypowiedziane.
- Robercie… Aneta była w drugim miesiącu ciąży.
Robert Kam zachwiał się i osunął na ziemię.
Zemdlał.





*La mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi, fa Itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi! - Nie jest umarłym ten który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.










1 komentarz :

  1. Na myśl, że mieszkam tak blisko Nowej Soli, od tej chwili przechodzą mnie dreszcze :< Póki co, nie doczytałam do końca, ale mam to w planach :)

    OdpowiedzUsuń