poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Kaplica: Requiem" - XI

VIII
Mobilizacja



W niecałą godzinę po telefonie, Grabowicz przybył do domu Roberta w towarzystwie Tomasza. Przyjaciele poszli do salonu i choć cała trójka była już śpiąca, żaden z nich nie myślał o tym, by położyć się do łóżka. Po rozmowie z Bogdanem, Kam ubrał się i zszedł na dół i oczekując na przyjaciół, wypił mocną kawę.
Po kilkunastu minutach rozległ się dzwonek do drzwi, a za nimi stał niewyspany Korzecki oraz zapłakany i przygnębiony Grabowicz.
- Wejdźcie, wejdźcie – rzekł Kam, robiąc im miejsce w drzwiach. – Napijecie się czegoś?
- Potrzebuję kawy. Mocnej kawy – mruknął Korzecki.
- Się robi. A ty, Bogdan? – spytał Robert, patrząc na Grabowicza.
- Masz wódkę? – odezwał się zachrypniętym głosem.
- Nie, ale chyba znajdę jeszcze browara w lodówce, chcesz?
Bogdan pokiwał głową, nie odzywając się ani słowem. Podszedł do okna i wyjrzał przez okno. Przez chwilę stał tak, ręce założywszy za plecami, a po chwili, gdy Kam poszedł do kuchni, nagle się od-wrócił i krzyknął:
- Co za jebany skurwiel!
- Kto? – spytał Korzecki.
- Ten cały stwór! – Grabowicz był przepełniony gniewem. Żaden z obecnych mężczyzn chyba jeszcze nigdy nie widział go tak rozwścieczonego, nawet tego pamiętnego wieczoru w „Tabu”, gdy mieli spotkanie z podstarzałymi dresami.
- Zabił Wiktora! A po chwili gościa, który wyszedł na balkon! Kurwa mać, ci ludzie byli niewinni!
- Jesteś pewien, że to nie był człowiek? – spytał Tomasz cicho.
- Nie! To znaczy, tak! Jestem pewien! Był ubrany jak, jak… zakonnik, ale to nie był człowiek! Zamiast dłoni miał… takie duże szpony… Pamiętam, że gdy jedną łapą chwycił Wiktora za głowę, zmiażdżył ją bez wysiłku, a jego mózg wypłynął mu spomiędzy tych szponów… jak, jak… nie wiem.
- Więc go bolało… - mruknął Tomasz, wpatrując się tępo w podłogę.
- Ten stwór to Nyarlathotep – rzekł Robert wychodząc z kuchni.
- No żeż kurwa jego mać! – ryknął Bogdan, rozpryskując wokół siebie drobne kropelki śliny. Jedna z nich wylądowała na twarzy Tomasza, który wytarł ją z niesmakiem.
- Chcesz powiedzieć, że kupiłeś to, co bredziła ta gówniara?! Była w szoku! Sama nie wiedziała, co mówiła!
- Te dzieciaki same się nie wymordowały… - wtrącił cicho Korzecki.
- Może zrobił to jakiś psychol, ukrywający się na cmentarzu? Skąd możesz to wiedzieć? – rzekł Bogdan, podchodząc do Kama i biorąc od niego butelkę zimnego Harnasia.
- Po pierwsze, nadal twierdzę, że Marta była szczera – powiedział Robert, stawiając kawę dla Tomasza na stoliku przy kanapie. – Po drugie… - Kam westchnął. – Po drugie… Aneta potwierdziła wersję dziewczyny…
- Że co?! – przerwał mu Bogdan.
- Powiedziałem, że Aneta potwierdziła jej wersję.
- Że niby jak? Nawiedziła cię we śnie twoja martwa żona?
- Grabowicz… - mruknął Tomasz ostrzegawczo.
- Daj spokój, Tomek. Minął już rok, możemy wreszcie swobodnie rozmawiać.
Korzecki westchnął. W tym momencie usłyszeli czyjeś kroki na schodach, a po chwili ich oczom ukazała się kobieta w czerwonym szlafroku i burzy ciemnych włosów.
- Cześć, chłopaki – usłyszeli głos Edyty Kliszewskiej.
Kobieta weszła do pokoju i stanęła przy Robercie.
- Co się stało? Dlaczego wszyscy jesteście tacy przygnębieni?
- Eda… powinnaś iść spać… - zaczął Robert.
- Dlaczego? Niech zostanie – powiedział Bogdan, w którego głosie dało się teraz wyczuć spokój i uprzejmość.
Korzecki był pewien, że to widok pięknej, seksownej Edyty odzianej zapewne jedynie w szlafrok sprowadził go na ziemię.
- Słyszałam twój podniesiony głos, Bogdan… co się stało?
- Wiktor…
- Co z nim?
- Kilka godzin temu zabił go jakiś… „potwór” – wymruczał Bogdan, ostatnie słowo dodając od niechcenia.
- Nyarlathotep, jeden z Wielkich Przedwiecznych – dorzucił Kam, opierając się o futrynę i zakładając ręce na piersiach.
- Bez urazy, Robercie, ale w tym momencie pierdolisz od rzeczy.
- Grabowicz… Nie przy Edycie – mruknął Tomasz.
Bogdan oblał się rumieńcem i wyjąkał cicho:
- Przepraszam…
- Nie szkodzi – rzekła Edyta z uśmiechem.
- Chodzi o to, że Robert został dziś wezwany na cmentarz, by obejrzeć zwłoki, jakie znaleziono rano na cmentarzu… Gdy przybyliśmy z nim na miejsce, okazało się, że jedna dziewczyna przeżyła. Była w szoku, to oczywiste, jednak było w jej opowieści i w sposobie jej przedstawiania coś… nie wiem, jak to nazwać… coś takiego, że chciałaś jej wierzyć, rozumiesz? – spytał Korzecki.
- Nie bardzo, ale mów dalej… - odparł Edyta siadając obok niego na kanapie, z gracją zasłaniając nogi szlafrokiem.
- Mniejsza z tym. W swojej opowieści, z tego, co mi powiedział Robert i Bogdan wspominała o jakichś Wielkich Przedwiecznych…
- Poczekaj chwilę… - rzekł Bogdan. – Gdy byłem w areszcie, gościowi w mojej celi odbiło i zaczął coś pieprzyć właśnie o tych tam… Przedwiecznych. To były dziwaczne słowa i pomyślałem, że je sobie zapiszę... – to mówiąc, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki starą, pogniecioną kartkę.
- Nosiłeś tę kartkę tyle czasu przy sobie? – zdumiał się Robert.
- Tak, nigdy wcześniej nie słyszałem nic bardziej niedorzeczne-go, ale postanowiłem to sobie zapisać, póki wspomnienie tych słów było świeże. Tak więc szło to tak… – Bogdan chrząknął kilkakrotnie, poprawił wiązanie krawata i przemówił donośnym, dostojnym głosem:
- „Już niedługo… gdy gwiazdy ustawią się we właściwym porządku… Oni nadejdą… zostaną zaproszeni… a wtedy cały świat zginie w bólu i terrorze… Wielcy Przedwieczni zostaną przyzwani… nic nie przetrwa… jedynie my… ich wyznawcy, zostaniemy ocaleni!”
W pokoju zapadła cisza. W czasie, gdy Bogdan czytał owe słowa, zdawało się, że nie tylko ludzie obecni w salonie nasłuchują, ale także cała reszta… ściany, meble podłoga…
Cisza była nienaturalnie wyrazista.
- To było na początku… - powiedział Grabowicz. – Ale gościu w mojej celi po chwili się rozkręcił i uraczył mnie nieco dłuższą opowieścią.
- Poczekaj, poczekaj – przerwał stanowczo Robert, w końcu wchodząc do pokoju. – Powiedział: „jedynie my, ich wyznawcy, zostaniemy ocaleni”, tak?
- Noo…
Robert się zamyślił.
- Czyli oni wciąż istnieją… zapewne żyją w ukryciu…
- Kto? Wyznawcy? – spytał Bogdan.
- Tak. Dziś śniła mi się Aneta – zaczął Robert, ale widząc gest Bogdana, coś w stylu „a ten znów zaczyna”, dodał:
- Tak, wiem, że to głupie, ale… czułem, jakbym tam był, razem z nią.
- Był? Gdzie?
- Pod wodą… miałem skrzela.
Grabowicz parsknął śmiechem, a gdy poczuł na sobie spojrzenia pozostałej trójki, wytarł ślinę z ust, dając znak, że Kam może już kontynuować swoją opowieść.
Robert opowiedział przyjaciołom swój sen ze wszystkimi szczegółami. Nie pominął żadnej informacji podanej przez Anetę.
- No… - mruknął Tomasz, gdy Kam skończył. – Istnieje trochę powiązań, jak widać.
- Chwila, chwila… poprawcie mnie, jeśli źle mówię: śniła ci się twoja martwa żona, rozmawiałeś z nią pod wodą, gdzie kazała ci zabić tego piekielnego przybysza spoza naszego wymiaru, tak?
- Bogdan, posłuchaj, wiem, że to może brzmieć niedorzecznie… - zaczął Kam.
- I tak jest.
- Ale co jeśli Aneta naprawdę chciała mi coś w ten sposób przekazać? Że tylko od nas zależą losy świata? Weźcie to pod uwagę.
Bogdan podszedł do przyjaciela i spojrzał mu prosto w oczy.
- Chcesz ryzykować swoje i nasze życia, by zabić coś, o czym, praktycznie rzecz biorąc, nie mamy zielonego pojęcia?
- Nie musicie mi pomagać. Spróbuję nawet wtedy, gdy będę kompletnie sam – rzekł Kam odwzajemniając spojrzenie. – A jeśli zginę próbując… - tu zrobił przerwę i pomyślał o Edycie siedzącej na kanapie – to przynajmniej w słusznym celu.
- Wiesz, że to nie ma zbyt wielkich szans powodzenia, nie? - spytał Tomasz.
- Wiem – rzekł Robert, spoglądając w jego stronę. – Możliwe, że ten cały Nyarlathotep jest odpowiedzialny za śmierć Anety. Jeśli tak… zrobię wszystko, żeby się zemścić.
Bogdan przez chwilę milczał.
- Robert… Jestem z tobą – rzekł, wyciągając w jego stronę rękę.
Kam spojrzał na niego lekko zdumiony, nie wiedząc, co to oznacza.
- Też mam kogoś do pomszczenia – wycedził, zaciskając zęby.
Tomasz i Kam bez słów wymienili spojrzenia. Robert skinął głową i uścisnął dłoń Bogdana.
- Siedzimy w tym razem, brachu.
- Siedzimy w tym razem – powiedział Kam, kiwając głową.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz