środa, 5 czerwca 2013

"Kaplica: Requiem" - VI







I
In Corpore**




- Zdrowie, panowie! – powiedział Bogdan, wznosząc szklanicę piwa i stukając się nią z Tomaszem i Robertem.

Był piątek, niecały rok po traumatycznych wydarzeniach, które dotknęły Roberta Kama.
Siedzieli we trzech w pubie „Tabu”, przy samym barze i pili już trzecią kolejkę.
Prócz nich było jeszcze kilka osób, około dziesięciu, przy jednym stole sześciu nastolatków, a tuż obok, cztery dziewczyny.
Wiktor miał wkrótce do nich dołączyć, w tym czasie załatwiał jakąś pilną sprawę, o której nie chciał nikomu mówić.
- Myślisz, że nasz pan grabarz znalazł sobie kobitę? – szepnął Bogdan Tomaszowi na ucho.
Przez te kilka miesięcy obaj mężczyźni niewiele się zmienili, Bogdanowi powiększyły się kurze łapki w kącikach oczu. Widać to było zwłaszcza wtedy, gdy się śmiał. A śmiał się często.
Tomaszowi pociemniała skóra od wielokrotnych i długich kąpieli słonecznych.
A Robertowi… Cóż. Najistotniejszą i najbardziej rzucającą się w oczy zmianą wizerunku była… broda. Kam dorobił się zarostu. Przez te jedenaście miesięcy niemal ani razu się nie golił, co najwyżej drobne strzyżenie. W ten sposób czarna, kędzierzawa broda pokrywała twarz Roberta, płynnie przechodząc we włosy, więc spod czarnych kłaków widać było tylko nos i często zmrużone oczy.
Przez owy czas, Robert jeszcze bardziej spoważniał i… wyciszył się wewnętrznie. Miesiąc urlopu u brata we Wrocławiu był dla niego zbawieniem. Wyjechał z miasta, częściowo zapomniał o tym, co się wydarzyło, zakosztował innego życia…
Wrócił odmieniony. Zdawało się, że wdowiec oddzielił od siebie to, co spotkało jego żonę, starał się o tym zapomnieć i to z dość dobrym skutkiem.
Jednak jeśli ktoś nieopatrznie poruszył temat Anety, natychmiast markotniał i zamykał się w sobie.
Gdy wrócił z Wrocławia, odnowił kontakt z Edytą Kliszewską, swoją przyjaciółką z dzieciństwa. Kobieta wprowadziła się tymczasowo do jego mieszkania i pomagała mu przełknąć kielich goryczy, który zostawiła po sobie Aneta.
Została do tej pory. Nie byli jeszcze w związku, nie, Robert nie chciał o tym słyszeć. Edyta… Edyta prawdopodobnie chciałaby się związać z Kamem, jednak była wyznawczynią świętej zasady: Nic Na Siłę.
Korzecki uważał, że prędzej, czy później tych dwoje się zejdzie i wspólnie stworzą doskonały związek.
Skoro już o związkach mowa, Tomasz związał się Sandrą Pater i choć byli ze sobą dopiero od pół roku, Korzecki w głębi serca czuł, że ich związek jest silny i może być czymś znacznie poważniejszym, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
A Bogdan? Nadal się nie ustatkował, jedyne, o czym myślał, to… kobiety. Przez te miesiące, poflirtował nieco ze kelnerką, która, gdy przyszli opić śmierć Anety, spytała, czy nic im nie potrzeba. Rozstali się po dość krótkim czasie, bo – jak twierdził Grabowicz – była dla niego za wysoka.
Tomasz i Robert pokiwali ze zrozumieniem głowami, ale gdy tylko ich przyjaciel nie patrzył, udali, że próbują połknąć własne nadgarstki. Byli pewni, że tym razem to kobieta rzuciła Bogdana, a nie jak dotąd, Bogdan kobietę.



Raport z sekcji zwłok Anety oraz szczegółowe badania potwierdziły to, o czym mówił Krajewski – bezpośrednią przyczyną zgonu było uszkodzenie mózgu przez odłamek czaszki.
Następnego dnia odbyła się autopsja mężczyzny, który zaatakował Roberta. Ustalono, że bezpośrednią przyczyną śmierci był zawał serca.
W raporcie nie wspomniano o urazie żuchwy. Sekcja zwłok nie wykryła nic nadzwyczajnego.



- Jeszcze jedną kolejkę proszę! – rzekł Bogdan do barmanki.
Kobieta skinęła głową i zajęła się nalewaniem piwa do kufli.
- Dziś razem z moimi przyjaciółmi pijemy za… za co my właściwie pijemy? – spytał Bogdan, nachylając się w stronę Tomasza.
- Za szczęście, Bogdanie, za szczęście – powiedział Korzecki, po czym ukrył twarz w dłoni, kryjąc uśmiech.
- Za szczęście! Ja i moi przyjaciele pijemy za szczęście! - zawołał Bogdan, chwiejąc się na stołku.
Robert spojrzał na niewielki telewizor, umieszczony nad barem. Akurat emitowany był mecz piłki nożnej. Odbiornik był wyciszony, więc nie słyszał komentatorów. Spojrzał na swój kufel. Był niemal pełny. Chwycił go i opróżnił prawie do końca.
W tym momencie do pubu weszło trzech mężczyzn. Byli wysocy, ogoleni na łyso i dobrze zbudowani. Jeden z nich miał paskudną bliznę na policzku. Rozejrzeli się, po czym Bliznowaty mruknął coś do reszty. Mężczyźni wolnym krokiem ruszyli w stronę baru.
Bogdan Grabowicz zagadywał barmankę, która o dziwo nie pozostawała bierna jego zalotom. Korzecki zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Sandry.
Robert Kam tępo wpatrywał się w ekran telewizora. Nagle tknęło go jakieś przeczucie. Drgnął. W chwilę potem poczuł, jak ktoś klepie go w ramię.
Odwrócił się i ujrzał przed sobą łysego mężczyznę z blizną.
- Zajęliście nasze miejsca – rzekł. Miał zachrypnięty głos.
- No i co z tego? – odezwał się Bogdan, zsiadając z krzesła. Teraz dopiero Kam i Korzecki ujrzeli, jaki był kontrast pomiędzy Grabowiczem, a łysym mężczyzną.
Dziwne – przemknęło Korzeckiemu przez głowę – facet ma około czterdziestki, a ubiera się jak dwudziestoparoletni raperzy.”
Łysy facet był wyższy od Grabowicza o dobre kilkanaście centymetrów. Bogdan sięgał mu do… piersi.
Nieznajomy był dość szeroki, bynajmniej nie był to tłuszcz, a prawdziwa masa mięśniowa. Grabowicz też nie należał do najchudszych, lecz - jak obawiał się Tomasz - w jego przypadku była to po prostu otyłość.
- To z tego, karzełku, że to nasze miejsca – rzekł łysol.
Korzecki dostrzegł, że twarz Bogdana nagle robi się purpurowa.
To była dla niego obraza, grzech wołający o pomstę do nieba.
- Wiesz… - zaczął Bogdan podchodząc do mężczyzny tak blisko, że jego twarz od dresu dzieliły niecałe dwa centymetry. – Gówno mnie to obchodzi, złamasie – rzekł dobitnie, cedząc każde słowo.
Nim wypowiedź Grabowicza dotarła do łysego, mężczyzna wyprowadził błyskawiczny atak. Potężny, doskonale wycelowany cios trafił prosto w przeponę.
Łysolowi oczy wyszły z orbit. Zachłysnął się powietrzem i zgiął w pół.
Siny na twarzy facet wykrztusił do pozostałych:
- Zajebać skurwieli!
Nim przyjaciele zdążyli cokolwiek zrobić, na twarzy Roberta wylądowała pięść Bliznowatego. Uderzenie zmiażdżyło mu policzek. Kam zachwiał się i oparł o bar.
Mężczyzna stojący naprzeciwko Korzeckiego wyciągnął zza pazuchy nóż. Pochylił się i z szyderczym uśmiechem na twarzy wycedził:
- No chodź tu, malutki.
Korzecki w jednej chwili chwycił jedną z pustych butelek stojących na barze, złapał ją za szyjkę i stłukł o krawędź lady. Odwrócił się w stronę napastnika w chwili, gdy ten wyprowadził atak. Korzecki zrobił unik w ostatniej chwili – nóż łysego jedynie skaleczył go w ramię. Tomasz zamachnął się, próbując potężnym forhendem trafić w skroń i zwalić przeciwnika z nóg. Tym razem to dres się pochylił i wyprowadził silnego podbródkowego.
Głowa Tomasza odskoczyła do tyłu, mężczyzna potrącił stołek i upadł między Roberta a Bliznowatego.
Bliznowaty spojrzał na Korzeckiego, a po chwili, patrząc Kamowi prosto w oczy, zaczął kopać leżącego mężczyznę gdzie popadnie. Tomasz starał się zasłonić rękami, by choć trochę zamortyzować uderzenia.
Kam, gdy to zobaczył, wpadł w niepohamowany gniew.
Ten poharatany skurwysyn próbował zabić jego najlepszego przyjaciela.
Najlepszego przyjaciela.
Przyjaciela.
Robert, który w jednej chwili wytrzeźwiał, przeskoczył nad Tomaszem i rzucił się na Bliznowatego Skurwysyna.
Cios za ciosem, uderzenie za uderzeniem. Pięści Roberta raz po raz trafiały albo w przeponę, albo w twarz.

W końcu, ogarnięty szałem Kam zamachnął się i z całych sił wyprowadził prawy prosty.
Gdy jego pięść spotkała się z twarzą Bliznowatego Skurwysyna, poczuł pod palcami przyjemne chrupnięcie, gdy nos napastnika pękł.
Bliznowaty zachwiał się na nogach i cofnął kilka kroków. Z nosa buchnął mu strumień krwi. Uniósł ręce, zakrył twarz i ryknął:
- Zabidź, gurwa, zabidź!
Nożownik zostawił Tomasza, którego twarz również była zbroczona krwią i rzucił się na Roberta.
Grabowicz, widząc, że przyjaciel jest nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa potężnym sierpowym zwalił z nóg oponenta, po czym z rykiem rzucił się na pomoc Kamowi.
Robert, słysząc krzyk przyjaciela obrócił się w chwili, gdy Bogdan, zderzył się barkami z Nożownikiem i razem z nim runął na ziemię.
Nastolatkowie, którzy przebywali w pubie obserwowali walczących mężczyzn w niemym przerażeniu. Nikt się nie ruszał, nikt nic nie mówił.
Barmanka cofnęła się pod ścianę, na której były wystawione różne butelki z trunkami i z szeroko otwartymi ustami wpatrywała się w Kama.
Wdowiec spojrzał na szarpiących się na ziemi mężczyzn. Grabowicz zdołał przemieścić się tak, że siedział na Nożowniku i pięściami okładał siną twarz mężczyzny.
W tym czasie facet, który zagadnął Bogdana, bez słów porozumiał się z Bliznowatym Skurwysynem. Powoli podniósł się na nogi i sięgnął do kieszeni.
Bliznowaty zakradł się do Kama od tyłu i bez ostrzeżenia zacisnął na nim żelazny uścisk. Robert zaczął się wiercić, ale jego wysiłki spełzły na niczym – Skurwysyn złapał go mocno i nie zamierzał puścić.
Ciosy Bogdana sprawiły, że Nożownik stracił przytomność. Kątem oka dostrzegł, że Korzecki również odpadł. „Dwóch na dwóch, pomyślał – wybornie”. Podniósł się i otarł krew z kącika ust. Serce biło mu jak oszalałe. Czuł, jak krew szumi w żyłach, jak świat tętni ostrością barw. Czuł napływ adrenaliny.
Kochał to uczucie.
Niski wzrost okazał się być jego atutem. Schował się za plecami łysola, tak, że Bliznowaty go nie zauważył. Był zbyt zajęty utrzymaniem Kama w uścisku.
Grabowicz zacisnął dłonie w pięści i podkradł się do pleców napastnika.
- Chcesz zatańczyć, niedojebie? – mruknął mu prosto do ucha i nim mężczyzna zdążył cokolwiek zrobić, poczuł, jak ręce karła zaciskają się na jego dresowej bluzie.
Grabowicz upewnił się, że uchwyt jest mocny, po czym z niemałym wysiłkiem szarpnął bluzę i obracając się w bok, popchnął łysego w stronę baru, w ten sposób odciągając go od Kama i Bliznowatego Skurwysyna.
- Przepraszam, stary – mruknął Bogdan widząc, jak łysy potyka się o ciało Korzeckiego, po czym opiera się o bar.
Nim zdążył się podnieść, Bogdan już do niego dobiegł.
- Jesteś teraz mój, słodziutki – wyszeptał, po czym przerzucił mężczyznę na drugą stronę baru.
Rozległ się huk tłuczonego szkła i krzyk przerażonej barmanki. Gdyby mogła, wtopiłaby się w półki z trunkami.
Bogdan pojął, że w tej chwili stracił u niej szansę na jakikolwiek flirt… o ile kiedykolwiek jakąś miał.



Tymczasem Kam wciąż siłował się z Bliznowatym. W końcu go olśniło. Zgiął prawą rękę i z całej siły zaczął uderzać łokciem w okolice przepony napastnika. Czuł, jak z każdym uderzeniem mężczyzna dyszy z bólu tuż nad jego uchem. Kam uśmiechnął się do siebie, uderzył jeszcze raz, a gdy uścisk w końcu się poluźnił, gwałtownie się z niego wyrwał. Stanął przodem do łapiącego się za brzuch mężczyzny.
- Za Tomasza – szepnął.
Podszedł do Bliznowatego i ponownie uderzył go w przeponę. Agresor zaczął się dusić. Na twarzy Roberta pojawił się szyderczy uśmiech, a w chwilę potem jego ręka po raz kolejny rozpłaszczyła policzek na twarzy Bliznowatego.



Bogdan znalazł się za kontuarem baru. Na jego zaciętej twarzy na chwilę pojawił się dość łagodny wyraz.
- Nie bój się mała, zajmiemy się nimi – rzekł do przerażonej barmanki, która była na granicy świadomości.
Podszedł do mężczyzny i chwycił go za bluzę. Uniósł oprycha na wysokość swojej twarzy.
- Zatańczymy?
To rzekłszy, Bogdan podszedł z mężczyzną pod ścianę z butelkami i już, już, miał potłuc je za pomocą głowy łysola, gdy nagle coś go powstrzymało.
Poczuł rękę na ramieniu. Obrócił się, gotów zmierzyć się z kolejnym przeciwnikiem, ale zamiast niego ujrzał za sobą… barmankę. Stała tam, niewinna, przerażona, z ciemnymi włosami opadającymi na czoło i ramiona.
- Przestań… proszę… - szepnęła.
Bogdan skamieniał. W jej oczach ujrzał… co to było? Strach, owszem, ale to nie wszystko…



Tymczasem Robert padł na kolana. Był wykończony. Oczy zalewała mu krew, powodując, że wszystko wokół miało lekko karmazynowy odcień. Ledwo dyszał. Czuł tępy ból głowy od chwili, gdy czoło Bliznowatego Skurwysyna uderzyło w jego. Podparł się rękami i obserwował krople potu i krwi skapujące na podłogę.
- Bożegnaj zię z brzyjadziółmi, zgurwielu – wysapał Bliznowaty i stanął przed Robertem. Zamierzał zakończyć to jednym, potężnym kopnięciem w podbródek. Tak potężnym, że kark pękłby temu kutasowi w trzech miejscach.
Robert z wysiłkiem podniósł głowę, która chwiała się na boki. Był pijany, a mimo to znalazł jeszcze siłę na to, by walczyć. Teraz tylko krok dzielił go od utraty przytomności.
Dresiarz uniósł nogę, lecz w tym momencie o jego głowę rozbił się szklany kufel. Mężczyzna zachwiał się i padł na ziemię.
Kam spojrzał przed siebie i dostrzegł… Wiktora, który szybkim krokiem zmierzał w jego stronę.
- Co… - jęknął. – Jak…
- Chodź – rzekł Bormański.
To mówiąc, przyjaciel pomógł mu wstać, łapiąc go pod ramię.
- Zaraz tu będzie policja. Musicie uciekać. Co z Tomaszem? – spytał Wiktor.
Kam zmęczonym wzrokiem spojrzał na chirurga, który już się pozbierał i obecnie siedział oparty o bar. Dłonie trzymał na żebrach, wyraźnie było widać, że ma problemy z oddychaniem.
- Tomaszu, możesz wstać? – sapnął Kam.
Korzecki uniósł głowę i jęknął coś niezrozumiale.
- Chodź no tu – mruknął Wiktor, nachylając się i pomagając mu wstać. – Bogdan! Zostaw go i chodź mi pomóż.
Bogdan, który nadal wpatrywał się w oczy barmanki nagle drgnął na całym ciele i uwolnił omdlałego mężczyznę. Jego ciało osunęło się na ziemię.
Grabowicz spojrzał otępiałym wzrokiem na przyjaciół i dopiero po kilku sekundach pojął, co powinien zrobić.
Podszedł do nich i zdjął Korzeckiego z barków Wiktora.
- Którędy możemy uciec? – spytał, zwracając się do barmanki i ich spojrzenia znów się spotkały. Bogdan miał wrażenie, że w tym momencie jego serce się zatrzymało.
Barmanka nieśmiało wskazała na drzwi znajdujące się za barem. Bogdan podszedł do nich i nacisnął klamkę
Wyszedł z Korzeckim, a tuż za nim Wiktor z Robertem.
Znaleźli się w niewielkim korytarzyku, na końcu którego znajdowały się kolejne drzwi, które w przeciwieństwie do tych, przez które właśnie przeszli, nie były drewniane, lecz stalowe.
- Szybko – mruknął Bormański.
Otworzyli je i wyszli na świeże powietrze.
- O, cholera, co za zmiana… - oświadczył Bogdan.
Spod zwieszonej na piersi głowy Kama dobiegł cichy śmiech, a po nim zbolały jęk:
- Daliśmy im popalić, co nie chłopaki? Daliśmy im popalić…
W tym momencie Bogdana coś tknęło. Wiedział, że muszą się śpieszyć, jeśli chcą zdążyć przed policją. Miał świadomość, że nie zostało im zbyt wiele czasu.
- Wiktorze… zabierz ich stąd. Zjeżdżajcie stąd.
Trzy pary oczu spojrzały na niego.
- Co… nie możesz… - jęknął Korzecki, po czym zaniósł się kaszlem.
- Boguś… - stęknął Kam.
- Nie martwcie się mną, muszę coś dokończyć. – rzekł z uśmiechem na twarzy Grabowicz. – No, idźcie!
Bormański skinął głową, po czym ruszył w stronę samochodu, nie zważając na protestujących Kama i Korzeckiego. Byli zbyt słabi, by jakkolwiek mu przeszkodzić.
Bogdan skinął głową, wziął głęboki wdech po czym wrócił tylnym wejściem do pubu.
Przebiegł przez korytarzyk, wpadł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Barmanka zaczęła sprzątać rozbite szkło, nie zważając na porozrzucane ciała.
Nastolatkowie uciekli. Zapewne gdy usłyszeli o zbliżającej się policji, ogarnął ich strach i wymknęli się po cichu.
- To pan?! Co pan tu robi? – spytała zaskoczona barmanka, gdy do niej podszedł.
- Mów mi Bogdan – rzekł z uśmiechem.
W tym momencie do baru wpadło dwóch policjantów. Jeden z nich zawołał z drugiego końca pubu:
- Stać! Ręce do góry!
Bogdan z łagodnym uśmiechem na twarzy, wciąż wpatrując się w duże, czarne oczy barmanki, rzekł:
- Nie mogłem zostawić cię samej z tym bałaganem.
- Ręce do góry! – policjanci zbliżali się, trzymając w rękach broń.
Grabowicz uniósł ręce, uśmiechając się do barmanki.
Wyszedł przed ladę i uklęknął przed nadchodzącymi policjantami.
- Cholera… Sam ich pobił? Twardy gość… - mruknął jeden z nich.
- Czy przyznajesz się do pobicia tych mężczyzn? – rzekł drugi głośno i wyraźnie.
Bogdan spojrzał na czerwoną wykładzinę. Pomyślał o barmance.
- Tak. – rzekł. – Przyznaję się.
Ponownie na jego twarzy pojawił się uśmiech.



Wiktor pomógł wsiąść Korzeckiemu i Kamowi do auta.
- Połóżcie się tak, żeby was nie było widać – mruknął, po czym sam się schylił.
Przyjaciołom dwa razy nie trzeba było tego powtarzać. Oboje się skulili między siedzeniami. I czekali…
- Wiktor… musimy jechać do szpitala… - odezwał się Kam. – Muszą nas opatrzyć… poza tym, Tomasz nie wygląda za dobrze…
- Wiem – rzekł Wiktor, ostrożnie wyglądając przez okno.
Był tylko jeden radiowóz, w dodatku pusty. Mieli mało czasu. Bormański przekręcił kluczyk w stacyjce i powoli wyjechał z parkingu. Skręcił w lewo, po czym przyspieszył.
Kam i Korzecki wyprostowali się z niemałym wysiłkiem.
- Co za sukinkoty! – wyrzęził Tomasz.
- Spokojnie, nie przemęczaj się – rzekł Robert. – Zaraz będziemy w szpitalu.
Zamilkł na chwilę, po czym wpatrując się w swoje kolana, kontynuował:
- Zastanawia mnie postawa Bogdana... Dlaczego wrócił? Przecież wiedział, że gliny będą lada moment. Świadomie się poświęcił? A może… może to przez tę kobietę?
- Którą? – stęknął Korzecki.
- Barmankę. Dziwnie na nią patrzył. Myślicie, że nasz przyjaciel poczuł coś do tej dziewczyny?
- Ale byłby ubaw – mruknął Korzecki. – Największy lowelas jakiego znam, postanawia się ustatkować!
- Chwila, nie mówię od razu o stabilizacji życiowej… ale po trosze masz rację. Byłoby to doprawdy niewiarygodne.
- Mam nadzieję, że dożyję jego ślubu – odezwał się Wiktor.
Tomasz zakrztusił się, po czym wystękał z wysiłkiem:
- Jeśli Bogdan się ożeni, to, to…. Hehe, na weselu zaśpiewam jeden z jego ulubionych utworów.
- Jaki? – spytał Kam.
- Zobaczycie. Nie chcę zapeszyć, rozumiecie.
Kam skinął głową.
Zbliżali się do szpitala.






*Quaeque ipsa miserrima vidi, et quorum pars magna fui - A ja straszne rzeczy sam widziałem i sam w nich sporo wycierpiałem (byłem ich wielką częścią).
** In Corpore - łac. wszyscy, w całości, w komplecie.





Brak komentarzy :

Prześlij komentarz