środa, 19 czerwca 2013

Stephen King

Joyland

Recenzja autorstwa Yerbusia.








Przed kilkoma minutami zakończyłem wspaniałą lekturę, jaką bez wątpienia jest najnowsza powieść Stephena Kinga, pod tytułem: "Joyland". Postanowiłem zabrać się za to od razu po ukończeniu, ze względu na świeżość wrażeń. A te są jak zawsze niesamowite.
Pierwszą rzeczą, jaka zdziwiła mnie w nowym dziele Mistrza, był jego rozmiar. Lekko ponad trzysta stron nie robi zbytnio wrażenia, jeśli spojrzymy nie pod kątem tematyki opowieści. Wesołe miasteczko. Ileż razy ten motyw był już wałkowany w różnorakich powieściach kryminalnych, horrorach, zarówno tych książkowych, jak i ekranowych. Nie dziwi więc, że i Mistrz wziął na warsztat klasyk. Z jakim efektem? Ja niestety oceniać nie mogę, więc w miarę możności, spróbuję pokrótce opisać swoje wrażenia, dotyczące wspomnianej powieści.
Drugą rzeczą, jaka mnie zdziwiła, była swoista "łatwość" czytania. King ma to do siebie, że lubi pisać rozbudowane, flakowate dygresje, które często usypiają. W Joylandzie tak nie jest. Tutaj akcja jest prowadzona w postaci pierwszoosobowego narratora - jak wiemy, można było się spodziewać dłużyzn w gawędziarskim stylu, ale nie, King po raz kolejny zaskakuje. Czyta się w miarę lekko, całkiem przyjemnie, strony same się przewracają i chociaż - jeśli mam być szczery - praktycznie nie za wiele się tu dzieje, ot zwykły opis wakacji i kawałka jesieni, jeśli się nie mylę, od lektury nie idzie się oderwać.
Dlaczego?
Główny wątek. Brutalne morderstwo w parku rozrywki przeplata się przez całą powieść, lecz King prowadzi narrację tak,że gdy tylko zaczyna dziać się coś ciekawego - czytaj: wychodzą na jaw nowe fakty dotyczące owego zabójstwa - niemal od razu zalewa nas zwyczajnymi opisami codziennego życia oraz pracy dwudziestojednoletniego mężczyzny. W ten sposób usypia naszą czujność, powodując, że wątek morderstwa cały czas ciągnie się gdzieś w tle, można odnieść wrażenie, że żyje własnym życiem. I gdy tylko uda nam się wczuć w postać głównego bohatera - a nie jest to trudne, dzięki genialnej narracji Mistrza - każda scena, w której odkrywane są nowe szczegóły głównego wątku wzbudza tyle emocji, co nie jedna powieść akcji. W ten sposób King nieustannie, niemal niezauważalnie buduje napięcie, które w chwili finału osiąga niebezpiecznie wysoki poziom.
W tym miejscu przerwę. Powiedzmy sobie szczerze:
Najnowsza powieść Stephena Kinga horrorem na pewno nie jest.
Jak dla mnie - choć oczywiście mogę się mylić - jest to doskonale skonstruowany thriller, żeby nie napisać: kryminał. 
Co więcej, jest do bólu "klasyczny". Cała powieść składa się do śledztwa, prowadzonego przez głównego bohatera i jego przyjaciółkę, którą poznaje w Joylandzie, w którym oboje zatrudniają się na wakacje. "Ten zły" ujawnia się dopiero na koniec powieści, ale NA SZCZĘŚCIE jest tak niespodziewany, że przyćmiewa wszystko, co powoduje, że całość budową przypomina klasyczny kryminał, w którym czytelnik dopiero na ostatniej stronie dowiaduje się, że mordercą jest ogrodnik.
King ma też talent, a może zacięcie do tego, by pisać wzruszające zakończenia swoich powieści. Co do tego nie ma wątpliwości. Przyznam się tu publicznie, że jestem emocjonalny i się tego nie wstydzę. 
Jeśli chodzi o zakończenie, to bez wstydu przyznaję się, że w scenie, w której Devin Jones, główny bohater powieści, po raz ostatni puszcza latawiec... zrobiło mi się zimno, dostałem gęsiej skórki, a do oczu napłynęły mi łzy, które towarzyszyły mi do samego końca powieści. Nie, bynajmniej nie było to spowodowane tym, że powieść się kończy, o nie. Chodziło o okoliczności, w których narrator to robi.

Jeśli miałbym wyrazić swoje zdanie, dotyczące najnowszej powieści Mistrza, to z czystym sercem oświadczam, że jest świetna. Mimo że zbudowana na klasycznym, wielokrotnie wałkowanym szkielecie, w wykonaniu Mistrza w ogóle tego nie czuć.

Mnie Joyland się spodobał, czy spodoba się Wam, tego nie wiem. Ale z czystym sercem mogę go Wam polecić. Naprawdę warto. 



Odważysz się przekroczyć jego progi?
Wejdź, a nie pożałujesz. Oczywiście, o ile znajdziesz w sobie tyle odwagi...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz